Citybreak: Amsterdam na weekend

RUSZ W PODRÓŻ

Citybreak: Amsterdam na weekend

my favourite German cities to visit by train

Kami and the rest of the world

my favourite German cities to visit by train

Dover

Z pasją o życiu i podróży

Dover

Sunday with Pictures: Zizkov - the authentic Prague

Kami and the rest of the world

Sunday with Pictures: Zizkov - the authentic Prague

List do Londynu

Z pasją o życiu i podróży

List do Londynu

Toledo.

Wandzia w podróży

Toledo.

Co warto zobaczyć w Bergamo? Citta Bassa – cz. 1

Podróżniczo

Co warto zobaczyć w Bergamo? Citta Bassa – cz. 1

Zależna w podróży

W której z berlińskich dzielnic powinieneś się zatrzymać na swoje berlińskie city break

Berlin nie jest zwykłym miastem. A jego niezwykłość polega na tym, że nie da się go objąć za jednym razem. Tak zwane top 10 atrakcji czy Berlin w jeden dzień, to tak naprawdę najnudniejsza część miasta. Bo czy trzeba zobaczyć Reichstag i Bramę Brandenburską? No trzeba. Czy trzeba wybrać się na Wyspę Muzeów i na Wieżę Telewizyjną? Też by się…Czytaj więcej

Kiedyś w Tbilisi żyło wielu Żydów

Na Wschodzie

Kiedyś w Tbilisi żyło wielu Żydów

Guest Post: Tbilisi Goes Artsy

Kami and the rest of the world

Guest Post: Tbilisi Goes Artsy

Escorial.

Wandzia w podróży

Escorial.

Travelerka

Ryga 2014 – relacja z wyjazdu

Ze wszystkich odwiedzonych przeze mnie stolic krajów bałtyckich Ryga zdecydowanie wyróżnia się rozmiarem, ilością atrakcji i co warto podkreślić – rozmachem architektonicznym. Nie bez powodu nazywana jest w końcu stolicą inspiracji. Starówka, wpisana na listę UNESCO, położona jest na brzegu, swojsko brzmiącej w nazwie rzeki – Dźwiny, która łączy się w tym miejscu z „naszym” Bałtykiem. Zarówno stara…

Berlin 25 years later

Kami and the rest of the world

Berlin 25 years later

Downtown

qbk blog … photoblog

Downtown

United States of America-lovers

Kieruj się do kina

Everytime I have a date there’s only one place to go That’s to the drive in It’s such a groovy place to talk and maybe watch a show Down at the drive in To piosenka Beach Boysów z 1964 roku. To były najlepsze czasy dla kina samochodowego w USA. Ale pokazy filmowe pod chmurką organizowano już na początku dwudziestego wieku – dziś trudno powiedzieć, kto był pierwszy. W latach 30. drive-in theater znacznie zyskał na popularności – 6 czerwca 1933 roku Automobile Movie Theater o powierzchni 162 hektarów, z miejscem na ponad 500 samochodów, urządził historyczny pokaz filmu „Wives Beware”. Bilet wjazdu kosztował 25 centów (zarówno kierowca, jak i jego pasażerowie musieli zapłacić). Sam pomysł drive-thru, czyli sklepów i instytucji dostępnych dla kierowców, bez wysiadania z auta, nie był niczym nowym – Amerykanie wpadli na niego już wiele lat wcześniej, więc skoro powstały restauracje, sklepiki, banki i kaplice drive-thru, to samochodowe kino było kwestią czasu. Legalne randki i matki z dziećmi Prawdziwy boom nastąpił na przełomie lat 50. i 60. To wtedy, zwłaszcza na wiejskich terenach (pamiętajcie, że amerykańskie wsie wyglądają zdecydowanie inaczej niż polskie:), rozkwitły 4 tysiące kin samochodowych! Młode matki doceniły możliwość wybrania się na seans z dzieckiem, a nastoletni zakochani wprost nie mogli sobie wymarzyć lepszego miejsca na legalną randkę. Przyczyn zwiększonej popularności należy szukać nie tylko w dobrej koniunkturze i wzroście konsumpcji, ale i w zmianie stylu życia: tysiące Amerykanów dorobiło się, postawiło mieszkania na przedmieściach i kupiło nowe auta, żeby z tych przedmieść dojeżdżać do pracy. Niestety, jak to często bywa w przypadku rozrywek dla mas, tak i kino samochodowe zaczęło schodzić na psy. Mimo że lubię psy, jakość nowych filmów nagrywanych z myślą o wyświetlaniu kierowcom pozostawiała sporo do życzenia. Dosadna treść, epatowanie seksem i przemocą, tandeta – tego w kinie samochodowym przybywało. A widzów ubywało. Na dodatek coraz więcej osób było stać na telewizory lub oglądanie filmów na co najmniej kilka innych sposobów. I tak, od lat 70. kino dla kierowców traciło na popularności. Chociaż  nigdy nie zostało zupełnie zapomniane, dziś pozostaje raczej elementem narodowej mitologii Amerykanów niż masową rozrywką. Wielki powrót? Na szczęście żyjemy w czasach, kiedy vintage wraca do łask. O tym, że hipsterzy tchnęli nowe życie w gramofony i stare rowery, nikogo nie trzeba przekonywać. Czy miłośnicy szalonych lat 60. będą potrafili zapoznać nowe masy z kinem samochodowym? Szanse są duże. W Stanach tysiące nastolatków tęsknią za beztroską, którą znają z filmów i książek. Kino samochodowe to dla nich czasy młodości poprzedniego pokolenia, a przecież wiadomo, że „kiedyś żyło się lepiej”. Gdyby nie to przekonanie, kina na powietrzu już dawno odeszłyby do lamusa. A w ubiegłym roku miały się całkiem nieźle – wszystkie 357. Nie najgorsza liczba jak na relikty z lat 70.! Źródło: Wikipedia Kino w kinie Drive-in-theater, jako część wspomnianego dziedzictwa Ameryki, musiało doczekać się uwiecznienia w filmach, książkach i komiksach. Moim ukochanym przykładem jest „Grease” z Johnem Travoltą i Olivią Newton-John. Oh, Sandy! Nad Wisłą Nie napiszę teraz: my, w Polsce, nie jesteśmy gorsi. Bo w kwestii kina plenerowego ciągle jesteśmy, niestety, daleko w tyle. Ale to się zmienia. Pierwsze kino samochodowe uruchomili na warszawskim Żeraniu Dariusz Zawiślak i Rafał Wnuk w 1994 roku. Na ulicach dojazdowych zrobił się korek – takie ogromne było zainteresowanie! Ogromne i… krótkie, więc kino szybko zniknęło. Podobnie jak inne placówki tego typu w całej Polsce. Większość naszych rodaków nie patrzy już tak bezkrytycznie na to, co amerykańskie. Czy więc i czas kina samochodowego minął? Niekoniecznie. Monika i Grzegorz z inicjatywy Kino samochodowe chcą udowodnić, że drive-in to doskonała rozrywka, zwłaszcza w letnie pogodne wieczory. Ich pierwsze kino samochodowe zaczęło działać w czerwcu w Wawrze. Projekcje odbywają się tam co dwa tygodnie (przy urzędzie dzielnicy) i – uwaga – są bezpłatne. - Inspiracją do stworzenia kina samochodowego były kina plenerowe, których jest mnóstwo, więc dlaczego by nie stworzyć kina samochodowego? – opowiadają organizatorzy. – Pomysł zrodził się w naszych głowach zupełnie przypadkiem. Wszystko zaczęło się od prywatnego posta na Facebooku: czy ktoś słyszał o jakimś kinie samochodowym w Warszawie? Niestety, spotkaliśmy się z wieloma negatywnymi odpowiedziami, że ” to nie Ameryka” itp. I właśnie w tym momencie, spontanicznie postanowiliśmy, że stworzymy kino samochodowe. Mieszkańcy Warszawy w ramach akcji mogli obejrzeć m.in. filmy „Incepcja”, „Avatar”, a w najbliższy czwartek na fanów starego kina czeka „Przeminęło z wiatrem”. – Wybór filmów w dużej mierze zależy od dystrybutora i tego, jakimi filmami dysponuje – zdradzają organizatorzy. - Na FB udostępniane są wybrane na dany dzień filmy i można na nie oddawać głosy. Ostatnie pokazy pojawiają się już sprecyzowane, filmy romantyczne, akcja, horrory. Dzięki tej akcji na Facebooku (Kino Samochodowe – Warszawa ma w tej chwili 14.500 polubień) doprowadziliśmy do tego że w Warszawie można oglądać filmy we własnym samochodzie. Doskonałe statystyki przyczyniły się do utworzenia podobnej inicjatywy – Kino Samochodowe pod Narodowym. – Bardzo chcielibyśmy podziękować wszystkim, którzy śledzą naszą stronę i dzielą się z nami zdjęciami, opiniami i spostrzeżeniami – dodają Monika i Grzegorz. Przekonałam Was chociaż trochę? Jeśli tylko będziecie mieli okazję, czy to podczas pobytu w Ameryce, czy nad naszą Wisłą – wybierzcie się na samochodowy seans. To będzie coś. I pamiętajcie: A big buttered popcorn and an extra large coke A few chili dogs and man I’m goin’ broke Down at the drive in

Wycieczka alternatywna: Gniezno & Biskupin.

PO PROSTU MADUSIA

Wycieczka alternatywna: Gniezno & Biskupin.

Zależna w podróży

5 miasteczek Emilii Romanii, w których warto się zaszyć

Z czym kojarzy się wam Emilia Romania? Bolonia! To na pewno. Tam latają samoloty, a ona sama w sobie jest moim ulubionym włoskim miastem. Rimini – tam się jeździ najczęśćiej. Zawalony każdy metr przestrzeni na plaży, ale za to imprezy… nieziemskie. W końcu wielka trójka UNESCO: piękna Ferrara, mozaikowa Rawenna i katedralna Modena. Z czymś jeszcze? Z samochodami (Ferrari jest…Czytaj więcej

Motylowe the best of: Rzym, którego nie da się nie pokochać…

Gdzie wyjechać

Motylowe the best of: Rzym, którego nie da się nie pokochać…

City by night

qbk blog … photoblog

City by night

Rzut oka na Madryt...

Wandzia w podróży

Rzut oka na Madryt...

Wellington – (nie)znana stolica Nowej Zelandii

Złap Trop

Wellington – (nie)znana stolica Nowej Zelandii

Jakie miasto jest stolicą Nowej Zelandii? Auckland, Wellington a może Dundin? Pytanie jak się okazuje nie takie łatwe, bo pomimo, iż największym miastem na wyspach jest Auckland, to właśnie Wellington jest stolicą kraju. Pomyłki się zdarzają tym bardziej, że Welly, jak mówią mieszkańcy, w niczym nie przypomina stereotypowej stolicy z wielkimi biurowcami, korkami ulicznymi, hałasem i nowoczesnością. Wręcz przeciwnie, życie toczy się tu całkiem spokojnie, w godzinach szczytu bez problemu można przejechać przez miasto, a w samym centrum  co weekend odbywa się targ wiejski. Może to położenie  miasta (Wellington jest najdalej wysuniętą na południe stolicą naszego globu) wpływa na taką zrelaksowaną atmosferę? Co robić jak nic nie jedzie? Spać :) Na początku naszej podróży po Nowej Zelandii stwierdziliśmy, że fajnie byłoby ją przemierzyć autostopem. Jak dotąd szło całkiem łatwo i w ten sposób przejechaliśmy całą północną wyspę. Niestety (a może i dobrze się stało) trafiliśmy w sam środek nowozelandzkiej zimy i martwego sezonu turystycznego. Ruch na drogach mały, pierwszy raz przytrafiło nam się czekać na samochód ponad godzinę! Ale czasami warto było czekać! Po drodze poznaliśmy świetnych ludzi, jednych trochę dziwnych (zachęcanie do wspólnej modlitwy podczas jazdy czy pytania o wiarę w Boga…) innych jeszcze bardziej zakręconych, ale wszystkich jak najbardziej pozytywnych. Oczywiście każdy nas przestrzegał jakoby nie ufać żadnemu „kiwi”, uważać do jakiego samochodu wsiadamy i że generalnie kiwi to źli i niebezpieczni ludzie są. My jednak nie możemy tych teorii potwierdzić. Owszem zdarzyło nam się podróżować siedząc obok strzelby czy innej broni palnej, ale na szczęście nie na turystów :). W Nowej Zelandii polowania na zwierzaki to popularna i legalna rozrywka, której kiwi oddają się w każdej wolnej chwili. Z tych naszych autostopowych podróży wynieśliśmy same pozytywne doświadczenia, przede wszystkim autostop tutaj to niezastąpione źródło informacji. Świetnymi informatorami są także miejscowi, więc by dowiedzieć się czegoś więcej o wellington skorzystaliśmy z Couchsurfingu i zatrzymaliśmy się na kilka dni w domu Bruca, który okazał się niesamowitą kopalnią informacji. Widok na Wellington od strony portu Pierwszą rzeczą jaką usłyszeliśmy i która powtarzała się przez cały nasz pobyt w mieście to fakt, iż chyba połowa nieruchomości i ziem należą do reżysera Władcy Pierścienia Petera Jacksona. Podobno wykupił najładniejsze domy dla aktorów, którzy mieszkali tu podczas kręcenia filmów. Oraz po prostu, jako inwestycja. Jak mówi sam Bruce, aktorzy mogli czuć się tu swobodnie, bez chmary paparazzi – nieraz widział ich w sklepie spożywczym czy siedział przy sąsiednim stoliku w restauracji z Gandalfem :). Targ w samym centrum miasta. Odbywa się tu co sobotę. Najtańsze owoce w sklepie :) Z naszym gospodarzem objechaliśmy całe miasto. Jak powiedział Bruce punktem obowiązkowym każdego turysty jest wizyta w muzeum Te Papa. I się nie mylił. Na zwiedzanie trzeba zarezerwować sobie przynajmniej dwie godziny, a dla ciekawskich proponuję zaplanować pobyt na pół dnia (serio! tu jest co robić!). Muzeum jest podzielone na pięć  sekcji: Sztukę, Historię, Maorysi, Środowisko Naturalne oraz Pacyfik i każda jest świetna. Nam najbardziej podobał się dom, w którym można było przeżyć trzęsienie ziemi (tylko, że 50 razy słabsze niż te które nawiedziło Christchurch w 2010 roku), największy złapany kalmar na świecie (10 metrów długości i 495 kg wagi!!) oraz tradycyjny dom Maoryski. Największy złowiony kalmar:) Niesamowite stroje z teatru Circa Pojawił się także Polski akcent, w muzeum przedstawiona jest historia polskich dzieci (dzieci z Pahiatua), które podczas II Wojny Światowej trafiły z Armią Andresa do Iranu skąd statkiem zostały przewiezione do Nowej Zelandii. Większość z nich została tu już na zawsze. Kolejnym miejscem, które polecił nam Bruce była kolejka wąskotorowa, która kończyła swój bieg przy ogrodach botanicznych. Niby to największa atrakcja miasta, ale zimą ani ogrody ani widoki ze wzgórza nie były powalające… Za to kolejne miejsce to jak dla nas numer jeden w Wellington, a chodzi o malutką pracownię artystyczną zwaną Weta Caves. Weta to tajemnicze miejsce, w którym powstały rekwizyty, stroje czy inne części garderoby aktorów do takich filmów jak Władca Pierścienia, King Kong czy Przygody TinTina. Organizowane są tu spacery po pracowniach, gdzie można podpatrzeć jak powstają rekwizyty. Jednak sama wizyta w mini muzeum jest już fascynująca. Są tu Orkowie, Gandalf oraz Gollum, można także kupić złoty pierścień wyglądający identycznie jak ten z filmu – najdroższy widzieliśmy za ponad $500 (prawie 2000 zł). Miejsce niesamowite, nawet dla Ani, która nie jest największym fanem filmów fantasy. W tym małym pomieszczeniu spędziliśmy chyba godzinę oglądając wszystkie ekspozycje! Wniosek jeden  – ludzie, którzy to tworzą mają najbardziej fascynującą pracę w Nowej Zelandii! Wcale się nie bałam! Gollum i jego precious :) Jest i on Gandalf the Grey Stopy Hobbita – ciekawe którego? Przez cały nasz pobyt w Wellington towarzyszył nam wiatr. I to nie byle jaki – średnio wiało 100 km/godzinę i jak się dowiedzieliśmy to nic nowego. W mieście przez 210 dni w roku wieje z prędkością większą niż 60 km/godzinę. A my myśleliśmy, że jesienne wiatry w Gdańsku to jest moc Niestety nie najlepszy widok na miasto z Mount Victoria. Trochę tu wiało! Wszystko co dobre szybko się kończy – żegnamy się z wyspą północną. Wsiadamy na prom, którym udajemy się w dalszą podróż. Ciekawe co przyniesie nam wyspa południowa… Płyniemy w stronę wyspy południowej The post Wellington – (nie)znana stolica Nowej Zelandii appeared first on Złap Trop.

Miszmasz

qbk blog … photoblog

Miszmasz

Monday with Pictures: colourful Friedrichshain and Kreuzberg

Kami and the rest of the world

Monday with Pictures: colourful Friedrichshain and Kreuzberg

Life in kibbutz

Kami and the rest of the world

Life in kibbutz

Jarmark św. Dominika w Gdańsku

Podróże MM

Jarmark św. Dominika w Gdańsku

Ale piękny świat

Warszawa – To była wojna, nie inscenizacja!

Warszawa znowu żyje Powstaniem Warszawskim. Wystawy, koncerty, inscenizacje… Ale nic nie przebije obchodów rocznicowych z 2009 roku. Na Starym Mieście rozlokowały się oddziały rekonstruktorów. Stanęły barykady, zaaranżowano pocztę powstańczą, szpital. Między turystami, wzdłuż Freta, przez Rynek i plac Zamkowy co chwila maszerowały oddziały, a to powstańców, a to Niemców. I to już wystarczyło, żeby japońscy turyści dostali oczopląsu, bo co fotografować – przebierańców, czy zabytki, a może zamiast aparatu chwycić za karabin? Aż tu nagle rozległy się strzały. Za chwilę eksplozja. Znowu strzały. To „Niemcy” szturmowali barykady. „Nasi” dzielnie się bronili, choć niestety „Niemcy” barykadę zdobyli. Ale za kilka minut na Freta „Powstańcy” odpłacili pięknym za nadobne. Przyczaili się za stolikami restauracji „U Pana Michała” i zaatakowali maszerujący tamtędy oddział „SS”. Błyskawiczna akcja zakończyła się pełnym sukcesem. „Niemcy” się poddali tak gładko, że gościom przy stolikach z wrażenia pierogi pospadały z widelców. Walkom nie było końca. Tym bardziej, że po każdej bijatyce trupy i ranni wstawali z gleby, otrzepywali piach z mundurów i wracali do gry. – To dopiero inscenizacja! – mówię znajomemu „Esesmanowi”. – Niesamowity scenariusz! – Żaden scenariusz! Organizatorzy nas ściągnęli z całej Polski, a nawet jedzenia i wody nie dali. A jak nam powiedzieli, że nie dadzą umówionej kasy, to chłopaki się wkurzyli… Dorota             

Minsk - a perfect Soviet city

Kami and the rest of the world

Minsk - a perfect Soviet city

/FRANKFURT NAD ODRĄ/ Między brzegiem Odry a ulicą Marksa, czyli o mieście, które potrafi uszczęśliwić

MANIA PODRÓŻOWANIA

/FRANKFURT NAD ODRĄ/ Między brzegiem Odry a ulicą Marksa, czyli o mieście, które potrafi uszczęśliwić

Bruksela.

Wandzia w podróży

Bruksela.

W krainie motyli

Z pasją o życiu i podróży

W krainie motyli