I weź tutaj zwiedź w jeden dzień cały Manhattan !!!! Mission Impossible.

JULEK W PODRÓŻY

I weź tutaj zwiedź w jeden dzień cały Manhattan !!!! Mission Impossible.

wszedobylscy

Darmowe atrakcje w Londynie

W Londynie znajdziemy wszystko – trzeba tylko wiedzieć, gdzie szukać. Dziś mamy dla Was przegląd darmowych atrakcji w mieście – do wyboru liczne muzea, galerie, parki oraz kilkanaście kultowych miejsc. Muzea Muzeum Nauki (Science Museum) Muzeum Nauki to świetna rozrywka, zarówno dla dzieci jak i dla dorosłych. Na kilku piętrach zebrane zostały eksponaty związane z Post Darmowe atrakcje w Londynie pojawił się poraz pierwszy w Wszędobylscy .

Tajemniczy Most Brooklinski – duma NYC

JULEK W PODRÓŻY

Tajemniczy Most Brooklinski – duma NYC

Plecak i Walizka

Pomocy! Co zobaczyć w Lublinie?

Kilka tygodni temu rozpoczęłam osobistą grę, którą nazwałam Wyzwanie Bucket List. Polega ona na realizowaniu moich celów z bucket list, czyli listy rzeczy do zrobienia/zobaczenia przed śmiercią, z większym zaangażowaniem i motywacją. Szczególnie ambitny jest Etap Polski: Etap Wycinanek, Kogutów i Pierogów, w którym mam do zobaczenia prawie 450 interesujących obiektów w całym naszym kraju, […]

Zielony Hongkong: Sai Kung

POJECHANA

Zielony Hongkong: Sai Kung

O trekkingach w Sai Kung, jednej z dzielnic położonej na Nowych Terytoriach w Hongkongu, słyszałam wiele razy i to wyłącznie pełne entuzjazmu rekomendacje. Kiedy koleżanka pokazała mi zdjęcia, zaczęłam szukać miejsca w swoim grafiku. Udało mi się wygospodarować wolne dwa dni podczas Złotego Tygodnia, skrzyknęłam więc znajomych (uzbierała się nas 12-tka z Polski, Kanady, Izraela, Panamy, USA, Rosji, Hiszpanii, Filipin, Litwy i Francji) żeby przejść szlak Tai Long Wan, zatrzymując się na noc pod namiotami na jednej z plaż.   Wycieczka była bardzo rekreacyjna. Ciągle ktoś się spóźniał i gubił, a bo jeszcze siku, a bo jeszcze kanapka, a bo zapomniałem, że mi się 30 dni wizy kończy i teraz muszę karną godzinę na granicy przesiedzieć (serio taka kara!), a bo się komuś w metro w złym kierunku wsiadło…  Najważniejsze, że się udało i kombinacją pociągu, metra, autobusów i taksówek dotarliśmy do Pawilonu Sai Wan, gdzie zaczyna się wybrana przez nas trasa.  Stamtąd pieszo ruszyliśmy drogą biegnącą wzdłuż zielonych wzgórz, przez tropikalny las. Naszym oczom co chwilę ukazywały się przepiękne panoramy kolejnych turkusowych zatok i białych plaż.   Pierwszy przystanek zrobiliśmy na plaży Sai Wan- oczywiście żeby wykąpać się w morzu i przegryźć coś w jednym z lokalnych prostych barów. Nie było łatwo zmusić się do dalszej drogi, ale w końcu coraz dłuższe cienie zmobilizowały nad do marszu. Odbiliśmy odrobinę ze szlaku, by zrelaksować się (znowu!) nad brzegiem wodospadów. Potem ostry marsz pod górę- słońce piekło, pot lał się strumieniami, ale nagroda warta była o wiele większego wysiłku. Widok na otoczoną wzgórzami plażę Ham Tin Wan dosłownie zapiera dech w piersiach. To tam rozbiliśmy namioty, rozpaSai liliśmy ognisko. Przepyszne kalmary popijaliśmy białym winem. Morze szumiało kojąco, gwiazdy zdawały się wisieć tuż nad naszymi głowami. Wprost niewiarygodne, że takie miejsca można znaleźć w sąsiedztwie dwóch tętniących nowoczesnym życiem metropolii- Hongkongu i Shenzhen. Na drugi dzień ruszyliśmy ścieżką biegnącą przez rozlewiska, zaraz za małą wioską zaczęło się podejście na Ostry Szczyt- najbardziej wymagający (ale wciąż weekendowo prosty) odcinek trasy. Minęliśmy ponad 200 letnią wioskę Chek Keng i wdrapaliśmy się na kolejne wzgórze, na szczycie, którego przywitał nas kolejny zapierający dech w piersiach widok. Tak, taki Hongkong lubię najbardziej! Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera! Podoba Ci się? Podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy. Post Zielony Hongkong: Sai Kung pojawił się poraz pierwszy w Pojechana - blog o podróżach i życiu w Chinach.

All that JAZZ!!!

JULEK W PODRÓŻY

All that JAZZ!!!

wszedobylscy

Gdzie dobrze i tanio zjeść w Londynie

Angielskie śniadanie, placek z węgorzem czy dania azjatyckie – nasz bardzo subiektywny przegląd miejsc, gdzie dobrze i tanio można zjeść w Londynie.   Vesuvio Cafe Adres: 139 Three Colt St, London E14 8AP Najbliższa stacja: DLR Westferry Mały lokal w pobliżu Canary Wharf serwujący dania kuchni włoskiej. Idealnie na śniadanie, lunch czy kawę. Do wyboru Post Gdzie dobrze i tanio zjeść w Londynie pojawił się poraz pierwszy w Wszędobylscy .

Visit Warsaw for free: top attractions!

HANNA TRAVELS

Visit Warsaw for free: top attractions!

Plecak i Walizka

Zwiedzanie Warszawy za darmo

W zeszłym roku zorganizowano w Warszawie akcję Darmowy Listopad, czyli wstęp do takich zabytków jak Zamek Królewski przez cały miesiąc był darmowy. Ludzie oszaleli na tym punkcie, bo nagle kolejka do kasy ustawiała się tak długa, że wychodziła prawie pod informację turystyczną w kamienicy przed zamkiem. Co było dość zabawnym zjawiskiem, bo przecież są dni […]

Zależna w podróży

Gdzie pawie w Berlinie tańcują, tam król z kochanką się bawią

-Gdzie się dzisiaj wybierasz? -Chodzi za mną Pawia Wyspa. -Co?!   Te kilka słów wymieniłam z dwoma Niemkami, z którymi dzieliłam pokój w hostelu w Berlinie. Pawia Wyspa (Pfaueninsel) to jedno z wielu miejsc tego miasta, które zostały wpisane na listę UNESCO. To piękne ogrody pałacowe w angielskim stylu, kilka pałacyków, olbrzymie przestrzenie. To bajeczna wyspa w Berlinie, która znajduje się na…Czytaj więcej 

BANITA

Sztokholm inaczej

Ogrzewanie śmieciami, komunikacja miejska za darmo, alkohol sprzedawany w weekend w sobotę tylko do 15, publiczna dezaprobata za kupowanie napojów wyskokowych, okna bez zasłon, bo i tak nikt nie zagląda. Brzmi dziwnie? A może nierealnie? Jednak to prawda. Takie rzeczy tylko w Sztokholmie. Było szaro-buro. A w ogóle to zacinało deszczem i zimnem. Mimo wszystko byłam w dobrym nastroju, chociaż po nieprzespanej nocy na promie (absolutnie nie, dlatego że bujało, ale ze względu na przedłużającą się kolację, która z restauracji przeniosła się do baru) nie tryskałam niespożytą energią. W Sztokholmie byłam już kilka razy i byłam prawie pewna, że widziałam już wszystko. A tu figa z makiem! Tym razem trafiłam do miejsc, z których o kilku nie miałam w ogóle pojęcia. Hammarby Sjostad, czyli mieszkać ekologicznie Wokół wszystko szklane i drewniane – naturalne tworzywa, przyjazne człowiekowi i środowisku. – Nie tylko dlatego dzielnica jest jednak nazywana ekologiczną – wyjaśnił Daniel, korespondent PAP-u i nasz przewodnik po Sztokholmie. O jej ekologiczności świadczy przede wszystkim gospodarka odpadami. Wokół nie ma, znanych z polskich podwórek i ulic, koszy na śmieci, są za to specjalne rury, które zasysają wrzucane do nich posegregowane już śmieci i transportują je bezpośrednio do punktów odbioru, a tam zamieniane są już w energię i ciepło oraz w biogaz, wykorzystywany jako paliwo dla autobusów komunikacji miejskiej. Jeśli ktoś nie chce jednak przemieszczać się autobusami, woląc unikać korków, może skorzystać z małych promów, kursujących z dzielnicy ekologicznej. Wodny transport publiczny, jako rozwiązanie ekologiczne, również jest mocno promowany, dlatego korzystanie z niego jest darmowe. Mieszkańcy zresztą posiadają też własne łódki, które równo „zaparkowane” stały przy drewnianym podeście, którym spacerowaliśmy, zwiedzając tę zaskakującą dzielnicę. Skandynawowie są dziwni, pomyślałam. Myśl ta wywołana została niecodziennym ich zachowaniem, niecodziennym jak na polskie realia, do których niestety jestem przyzwyczajona. Bo jak nie myśleć, że to „wariactwo”, by pieniądze, których nie wydało się na jeden konkretny cel, przeznaczyć od razu na zupełnie inny, nietuzinkowy? Projekt ekologicznej dzielnicy sięga lat dziewięćdziesiątych, kiedy to Sztokholm starał się zostać gospodarzem Olimpiady Letniej. Z tych starań nic nie wyszło, ale jak powiedział Daniel: „ten naród jest bardzo pomysłowy”. Postanowiono, że z takim budżetem jaki mieli na stworzenie miasteczka olimpijskiego mogą stworzyć ekologiczną dzielnicę. Jak pomyśleli, tak zrobili. Dziś mogą tu mieszkać wszyscy. To nie tylko dzielnica dla wybranych i bogatych. Część mieszkań jest komunalnych. Nie ukrywaj się! Spacerując ulicami miasta, zresztą nie tylko Sztokholmu, ale i innych miast Szwecji, rzadko dostrzegałam zasłony czy firanki wiszące w oknach. Słyszałam, że oni ich po prostu nie potrzebują, bo też ich kultura nie pozwala zaglądać w cudze okna. Tu każdy pilnuje swojego nosa i nie ogląda się na innych. Tak przynajmniej kiedyś usłyszałam i tak też myślałam. Daniel jednak wyprowadził mnie szybko z błędu. To, że Skandynawowie nie zasłaniają okien wynika z tradycji protestanckich. Człowiek nie powinien mieć nic do ukrycia i powinien być czysty moralnie. Jeśli żyje zgodnie z zasadami i w duchu czystości (przede wszystkim wstrzemięźliwości od alkoholu) nie musi się niczego wstydzić i przed kimkolwiek chować. Taki rodzaj kontroli społecznej. Odsłonięte okna jako oznaka czystości moralnej. (Już wiem dlaczego przez wiele lat też nie miałam zasłon w domu i w sumie dalej nie mam). Kupujesz alkohol? Wstydź się!!! W Polsce idziemy do sklepu i bez żadnych problemów kupujemy alkohol. Czy jest środek tygodnia, czy dzień, czy noc, nawet w święta nie ma z reguły problemu, by kupić napój alkoholowy, może trzeba się więcej nachodzić i naszukać, ale zawsze znajdzie się sklep całodobowy albo w ostateczności stację benzynową. W Szwecji tak prosto nie jest. Panuje monopol na sprzedaż alkoholu powyżej 3,5%,. Funkcjonuje tzw. Systembolaget, który jest siecią państwową. Sklepy są zamknięte w niedzielę, a w sobotę otwarte są jedynie do 15. Zakupy trzeba więc  planować z wyprzedzeniem. Co ciekawe, butelki zostają zapakowane w niezwykle kolorowe i odblaskowe torby, które wręcz „krzyczą” na ulicy, oznajmiając, że oto ich właściciel zamierza tego dnia dużo wypić. Taki rodzaj publicznego napiętnowania. Pytanie czy ten sposób pomaga przeciwdziałać problemom z alkoholizmem. Na pewno utrudnia zdobycie alkoholu, ale przecież dla kogoś kto musi czy chce się napić, niemożliwe nie istnieje. Daniel przyznał, że Szwedzi piją tak samo dużo jak inne narodowości. A skąd w ogóle ten problem się wziął? Wynika z historycznych naleciałości. Szwecja na początku XX wieku była krajem biednym, w którym zaczął się rozprzestrzeniać alkoholizm. Ten problem próbowali rozwiązywać protestanccy pastorowie, którzy chwytali się różnych sposobów, m. in. zakładali kółka wstrzemięźliwości, ale to różnie działało. W końcu postanowiono problem powierzyć państwu, który do dnia dzisiejszego sprawuje pieczę nad sprzedażą alkoholu. Nobel – teraz powód do dumy, ale wcześniej… Nobla dziś wszyscy wielbią i podziwiają, ale gdy pracował i żył miał wiele problemów w Sztokholmie. Przede wszystkim wiązały się one z jego pasją i zamiłowaniem do wybuchów. Nim wynalazł dynamit, dobierając dla niego odpowiednie proporcje, wiele razy wybuchy mu się nie powiodły. Zdarzyło mu się nawet wysadzić ludzi, w tym własnego brata. Mieszkańcy mieli go dość, co w końcu skończyło się zakazem pracy na terenie Sztokholmu. Musiał się wynieść na obrzeża i tam prowadzić dalej eksperymenty. W tamtych czasach był więc dla miasta zmorą. W tej chwili wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że gdyby nie on, rozwój miasta nie byłby możliwy. Dlaczego? Sztokholm położony jest na skałach i budowanie czegokolwiek jest dość trudne (np. dlatego tylko połowa metra znajduje się pod ziemią, reszta nad). Nobel uratował Sztokholm, ponieważ dzięki dynamitowi udało się pokonać wiele trudności i dokończyć wiele inwestycji. Wystarczył jeden, drugi wybuch i już można było tworzyć coś nowego. – Kiedy coś nowego buduje się w Sztokholmie, miasto się trzęsie od wybuchów. Żeby zbudować piwnicę budynków, skały muszą być rozsadzone. Ja to słyszę po nocach i czuję, że drga ziemia. – Wyznał Daniel. Chcesz zjeść po noblowsku? Proszę bardzo! W zeszłym roku na balu noblowskim serwowano perliczkę, krewetki dublińskie z sosem winegret i truflami, a największym przebojem był wybuchowy deser w kształcie dynamitu. Wnosiło go dwustu sześćdziesięciu kelnerów. Przygaszone światła i błysk zapalonego lontu robiły ogromne wrażenie. Takich smakołyków spróbować mogą zaproszeni goście, rodzina i przyjaciele laureata nagrody Nobla, przedstawiciele krajów, z których pochodzą laureaci, a […] The post Sztokholm inaczej appeared first on .

Sandomierz ma zadatki na najpiękniejsze polskie miasteczko [DUŻE ZDJĘCIA]

Gdzie wyjechać

Sandomierz ma zadatki na najpiękniejsze polskie miasteczko [DUŻE ZDJĘCIA]

wszedobylscy

Aspö, szwedzka wyspa archipelagu Karlskrony

Na jedną z najbardziej malowniczych wysp archipelagu Karlskrony, Aspö, dotrzemy tylko drogą morską. Latem relaksują się tu mieszkańcy Karlskrony, którzy zbudowali tutaj charakterystyczne drewniane domki letniskowe.   Z Karlskrony na wyspę Aspö codziennie kursuje bezpłatny prom, który zabiera zarówno pasażerów pieszych, jak i samochody. Przystań zlokalizowana jest tuż obok wyspy Stumholmen, na której znajduje się Post Aspö, szwedzka wyspa archipelagu Karlskrony pojawił się poraz pierwszy w Wszędobylscy . 

Historia Katalonii - dążenie do niepodległości.

Podróże MM

Historia Katalonii - dążenie do niepodległości.

Katalonia (kat. Catalunya, hiszp. Cataluña) to autonomiczny region w północno-wschodniej Hiszpanii. Kojarzony jest on głównie ze słoneczną Barceloną wraz ze słynnym klubem piłkarskim. Polskie media niewiele mówią jednak o ruchu separatystycznym Katalończyków, którzy usiłują oderwać się od Hiszpanii i powstać jako niezależne państwo na mapie Europy. Z racji naszego wyjazdu do Barcelony, stolicy Katalonii, postanowiłem głębiej przyjrzeć się historii tego regionu. Zachęcam do lektury.źródło: quebec.huffingtonpost.caKatalonia zajmuje obszar 31 895 km² na którym mieszka 7 512 982 ludzi. Autonomiczny region graniczy od północy z Francją i Andorą. Długość wschodniego wybrzeża wynosi 580 km. Dominują tereny wyżynno-górzyste. Językami urzędowymi są hiszpański, kataloński oraz mniej popularny - oksytański. Stolicą Katalonii jest Barcelona.   ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ HISTORIA ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦♦ STAROŻYTNOŚĆW starożytności obszary Katalonii zamieszkiwali Celtoiberowie, czyli ludy o celtyckich korzeniach. Później znaczne tereny półwyspu iberyjskiego należały do prowincji rzymskiej Hispania Tarraconensis ze stolicą w Tarraco - dzisiejsza Terragona. ♦ ŚREDNIOWIECZEW VI wieku naszej ery Cesarstwo Rzymskie zostało zaatakowane przez ludy germańskie. Wizygoci opanowali cały półwysep, z wyjątkiem małego górzystego terenu należącego do Basków. Z początku Iberowie nie byli przychylni nowym germańskim władcom, lecz z czasem ludy się zasymilowały. Tereny dzisiejszej Hiszpanii były wielkim kotłem. Po Wizygotach przybyli Frankowie (507-531) którzy zaatakowali Królestwo od północy odbierając Akwitanię, czyli południowo-zachodnie ziemie dzisiejszej Francji. W 711 roku zaatakowali Arabowie, którzy zdobyli półwysep zakładając Emirat Kordobański (od 929 r. Kalifat). Katalonia była podzielona między Arabów a Królestwo Zachodnio-Frankijskie. Pamiętajmy, że Katalonia nie istniała jeszcze jako samodzielne państwo ani naród. Dopiero w latach 1000-1035 północne królestwa Hiszpanii zaczęły się jednoczyć przeciwko muzułmanom. Od 1034 roku mamy do czynienia z niezależnym Hrabstwem Barcelony, które było już niepodległe wobec Franków. W tym okresie kształtował się język kataloński. W 1137 roku hrabstwo połączyło się z Królestwem Aragonii unią personalną. Obym władcą spajającym narody był Alfons II. Rozpoczął się złoty wiek w historii Katalonii, choć pozostała ona jednak w cieniu Aragonii, która panowała w basenie Morza Śródziemnego zajmując terytorium wschodniej części Półwyspu Iberyjskiego, Majorki, Sardynii i Sycylii, zaś w 2. połowie XV wieku nawet południowego Półwyspu Apenińskiego i wschodniej Grecji. Królestwo Aragonii♦ NOWOŻYTNOŚĆOd 1556 roku Królestwo Aragonii znajdowało się pod berłem hiszpańskiej linii Habsburgów. 22 maja 1640 roku wybuchło powstanie w Barcelonie przeciwko królowi Filipowi IV Habsburgowi (tzw. wojna żeńców). Powodem była unia personalna Aragonii i Kastylii, która spowodowała, że Katalonia przestała się liczyć. Upadł port w Barcelonie z powodu ukierunkowania handlu z koloniami. Powstanie krwawo stłumiono a monarchowie stopniowo ograniczali autonomię prawną (fueros). Ostatecznie podzielono Katalonię między Hiszpanię a Francję, która później włączyła się do konfliktu (1659 - pokój pirenejski). W 1705 roku wybuchło powstanie. Katalończycy próbowali wykorzystać wojnę o sukcesję hiszpańską. Próba wyrwania się spod rządów okupanta zakończyła się fiaskiem. W 1716 roku Filip V Burbon całkowicie odebrał Katalonii fueros i wprowadził na terenach dawnego Królestwa Aragonii prawo kastylijskie. Jakiś czas później zabroniono używać języka katalońskiego. W XIX wieku odrodziły się tendencje autonomiczne Katalonii. źródło: www.guerradesuccessio.cat♦ POCZĄTEK XX WIEKU6 kwietnia 1914 roku cztery okręgi - Barcelona, Girona, Terragona i Lleida) utworzyły tzw. Mancomunitat de Catalunya, czyli inaczej Wspólnotę Katalonii. Utworzono rząd (Consell) z prezydentem na czele. Lokalny rząd przywrócił język kataloński po blisko 150 latach, wprowadzając reformę ortografii. Kraj zaczął się rozwijać pod względem infrastruktury. Niestety czas autonomii szybko upadł. Mancomunitat de Catalunya zlikwidowano w 1925 podczas dyktatury Miguela Primo de Rivery. Generał wprowadził cenzurę i zdelegalizował wszystkie partie poza założoną przez niego Unión Patriótica Española (Hiszpańska Unia Patriotyczna). W efekcie gospodarczej klęski i narastającej opozycji, w 1930 Primo de Rivera został obalony. Pojawiła się ponownie nadzieja dla Katalonii. W tym samym roku Hiszpania uznała jej częściową autonomię w ramach republiki pod nazwą Generalitat de Catalunya. W 1934 r. ówczesny prezydent Generalitat Lluís Companys proklamował po raz kolejny powstanie Republiki Katalońskiej jako niepodległego państwa. Spotkało się to z ogromnym oporem rządu Hiszpańskiego, który uwięził rząd Kataloński w więzieniach i odebrał wcześniej uznaną autonomię. Ogłoszenie republiki w Barcelonie (1931) źródło: wikipedia♦ WOJNA DOMOWA W HISZPANIIW 1936 roku wybuchła w Hiszpanii wojna domowa, w której Katalończycy opowiedzieli się po stronie Republiki, utrzymując swą częściową niezależność w latach 1936-39. W 1938 r. frankijscy nacjonaliści rozpoczęli ofensywę na terenach Katalonii. 26 stycznia 1939 roku zdobyli oni Barcelonę opanowując również wszystkie okoliczne ziemie sięgające Francji. Rząd Barcelony otrzymał azyl we Francji. Autonomię Katalonii zniesiono całkowicie na mocy dekretu generała Franco w 1938 roku. Zabroniono używania języka katalońskiego oraz wszelkich innych symboli. Wszelkie demonstracje były krwawo tłumione przez wojsko.Katalonia 1940 - "Jeśli jesteś Hiszpanem, mów po hiszpańsku"♦ WSPÓŁCZESNA AUTONOMIAPo raz kolejny Katalonia uzyskała częściową autonomię w 1975 roku po śmierci dyktatora Franco. W 1978 roku Hiszpania przyjęła nową konstytucję. Ponownie działa Generalitat de Catalunya, na który składają się: Parlament (Parlament de Catalunya), Prezydencja (prezydent kieruje rządem), Rząd (Govern) i Wyższy Trybunał Sprawiedliwości (Tribunal Superior de Justícia). Prezydent jest wybierany przez parlament i mianowany przez króla Hiszpanii. Najczęściej jest nim przywódca partii, która otrzymała najwięcej głosów w wyborach do parlamentu Katalonii. Do głównych partii rządu należą:- PSC - Partit dels Socialistes de Catalunya - socjaliści których domeną jest szeroka autonomia.- ERC - Esquerra Republicana de Catalunya - partia republikańska opowiadająca się za niepodległością Katalonii.- CIU - Convengència i Unió - prawica opowiadająca się za poszerzeniem autonomii.- PPC - Partit Popular de Catalunya - prawica proklamująca ścisłą współpracę z rządem Hiszpanii.ca.wikipedia.org♦ RUCH NIEPODLEGŁOŚCIOWYSzacuje się, że ponad 70% Katalończyków popiera całkowitą separację od Hiszpanii. Najczęściej manifestacje odbywają się 11 września, kiedy to autonomiczny rejon obchodzi swoje najważniejsze święto narodowe zwane la Diada. Jest to rocznica...przegranej wojny i zajęcia Barcelony przez Burbonów w 1714 roku. 11 września Katalonia tętni życiem, wszędzie gra muzyka, miasta zdobią flagi, odbywają się liczne przemarsze i zgromadzenia - tego dnia Katalonia nawołuje do wyzwolenia. źródło: m24digital.com© David Ramos/Getty Images

LOVE TRAVELING

Weekend w Łazienkach #kadryjesieni

[więcej informacji o #kadryjesieni poniżej]      #kadryjesieni – jak to działa?   Od dziś do końca października publikujemy na swoich blogach posty z jesiennymi zdjęciami i łączymy nasze blogerskie siły Aby dołączyć do zabawy: opublikuj na swoim blogu dowolny post z… 

Confess! Have you ever visited Warsaw?

HANNA TRAVELS

Confess! Have you ever visited Warsaw?

Plecak i Walizka

Przyznaj się! Kiedy ostatni raz zwiedzałeś Warszawę?

Warszawa jest zapyziałą europejską stolicą, z zarośniętym i nieogarniętym brzegiem rzeki, tylko jedną linią metra (dobra, zaraz będzie druga, szał ciał), jesteśmy w tyle za wszystkim i wszystkimi, nic się tutaj nie dzieje, nie ma oryginalnych zabytków, tylko wszystko jest odbudowane po wojnie, i w ogóle brud i smród. Jeżeli tak myślisz o Warszawie, stuknij się […] 

ATE-TRIPS

Wenecki Piran

Podczas naszego "rajdu" po wybrzeżu słoweńskim najbardziej tego dnia cieszyliśmy się na bardzo charakterystyczne miasto, umieszczone na półwyspie o tej samej nazwie daleko wysuniętym w Adriatyk. Jest to miejscowość, która musi znaleźć się na trasie każdego turysty zwiedzającego region Primorska. Mowa tutaj o przepięknym Piranie. Ponoć w sezonie Piran jest mocno oblegany przez tłumy 

Zależna w podróży

Kraina otwartych okiennic

No to przyszedł czas na napisanie o Krainie otwartych okiennic. Od pierwszej notki z Podlasia minął już miesiąc. Czas poprzypominać sobie tamtejsze klimaty i napisać wam na ten temat więcej. Oglądam zdjęcia, wybieram te do wywołania, inne które znajdą się na Pintereście i czytam foldery o tych urokliwych miejscach na końcu Polski.   Ale mam też tremę. Zdaję sobie sprawę,…Czytaj więcej 

Szwajcaria - przejazdem przez Alpy

Podróże MM

Szwajcaria - przejazdem przez Alpy

Cook'n'Roll

Albania: hardcore po bałkańsku #2

Powiem otwarcie- kocham Sarande. Te typowo turystyczne, nadmorskie miasto leżące tuż przy granicy z Grecją i jej Korfu, zrobiło na mnie arcy zajebiste wrażenie. Od razu wyjaśnię, że miejscowość nie wyróżnia się niczym specjalnym, co więcej- wielu uznaje, je za symbol kiczu, turystyki plażowo-imprezowej i ton bezmyślnie wylanego betonu w pięknej zatoce Morza Jońskiego. Może i mają rację ale mimo to, chętnie wróciłbym tam ponownie. Zakochałem się. Droga, którą pokonałem z Vlore do Sarande, to przygoda sama w sobie. Porównać można to do pędzącego rollercoastera, który wystrzelony niczym prom kosmiczny nie panuje nad swoimi wagonikami oraz krzyczącymi z przerażenia i rzygającymi gdzie popadnie pasażerami. We wcześniejszym wpisie wylałem gar zepsutego rosołu na albańskie drogi ale muszę przyznać, że  górska droga Vlore- Sarande, jest niezwykłym przeżyciem. Pozytywnym przeżyciem. Raz, że podziwiasz niesamowite widoki gór i morza, dwa, że powierzyłeś swoje życie kierowcy busa, który jak nikt inny, wie w jaki sposób należy przemieszczać się tymi piekielnymi drogami i dostarczyć odpowiedniej dawki adrenaliny. Przeżycia murowane. Przy okazji, wspomniałem o Vlore. Nie będę się rozpisywać o tym mieście, gdyż spędziłem tam za mało czasu, a i specjalnie nie jest to miejsce zasługujące na szerszy opis (chociaż jak się później dowiedziałem, miasto ma podobno całkiem ciekawy undergroundowy klimat. Podobno.). Z obowiązku muszę jednak wspomnieć o bulwarowej knajpie Klodi, słynącej z najlepszej pieczonej jagnięciny w rejonie i z… polskojęzycznego menu. Ku mojemu zdziwieniu (a później przerażeniu) i pewności bycia jedynym Polakiem w lokalu, siedzącym przy stoliku pod palmą, jedzącym pieczone jagnię przy zachodzącym słońcu, nagle do Klodiego wjechała polska wycieczka z typowymi Januszami +50, którzy- jak to typowy Polak w tanim kraju- pokazali kto tu rządzi i czego to oni nie mogą. Zażenowany nie ujawniłem się, gdyż cały turnus Zdzisiex Travel zaskoczony moją obecnością zadławiłby się wpieprzanym baranem i spaliłby się ze wstydu. Jak się już pewnie domyśliliście: Albania baraniną stoi. Zatem muszą przyrządzać ją w najlepszy sposób. Mięso jak wiadomo, pochodzi bezpośrednio od lokalnych pasterzy, którzy wypasają swoje owieczki na wzgórzach, a więc na ogień trafia najlepszej jakości, młode niezestresowane przed śmiercią jagnię. Siła smaku zależy właśnie od tych wspomnianych czynników. Doprawianie ziołami, czosnkiem, solą i oliwą odbywa się w trakcie obróbki termicznej, w rezultacie, niezamarynowane wcześniej mięso, zachowuje swój smak i delikatną konsystencję. Pozostałe ingredienty stanowią jedynie dodatek, do podbicia smaku całości. W ten oto sposób otrzymałem najlepszą mięsną potrawę jaką można sobie wyobrazić. I to w cenie mniejszej niż powiększony McZestaw u czerwonowłosego pajaca. Wróćmy do mojej Sarandy. Po przyjeździe do miasta spotkałem się z Paulem, Brytyjczykiem mieszkającym i współprowadzącym hostel Beni’s Place. Siedząc przy zimnym piwie, podanym w zamarzniętych kuflach w zaprzyjaźnionym pubie, rozmawialiśmy o mieście i tym, gdzie i co można zjeść. Paul, niejako tubylec wskazał kilka wartych zaufania tawern i lokali z albańskim fast foodem. Dominującą kuchnią w mieście, z racji dostępu do morza, są oczywiście ryby i inne morskie żyjątka. Na ulicach spotkać można również wpływy typowo włoskie- wszechobecne gelaterie, pizzerie, to w zasadzie reprezentanci nieoficjalnej strony miejskiej kuchni. Wkrótce po tym, dołączył do nas Ian, rock’n’rollowy Amerykanin przypominający kapitana Philipsa, i mogę śmiało powiedzieć, że od tego spotkania wyjazd zmienił się w kulinarne święto. Sarande, to kurort z masą hoteli ulokowanych nad kamienistym wybrzeżem. Miejsce, które wybierają wygodni turyści, którzy bukują swoje miejsca w którymś z dziesiątek hoteli. Zamknięci w enklawie all inclusive, klimatyzowanych pokoi, przyhotelowych basenów i plaż oraz marnego żarcia nie zapuszczają się w pozostałe zakątki miasta. Bezpieczeństwo i atrakcje zapewnione przez hotel nie wymusza na nich poszukiwania innych atrakcji. I doskonale to rozumiem. Sarande poza centrum jest raczej ciężkostrawne dla typowego all inclusive’ego turysty i może go, lekko mówiąc, zdegustować. W mieście panuje chaos, będący normalnym trybem życia miasta i mieszkańców.  Przypomina to płynącą w układzie rur i rureczek substancję, która w idealny sposób wypełnia każdą możliwą przestrzeń. Na skrzyżowaniach nie uraczycie świateł, przejścia dla pieszych są traktowane jak graffiti, które w nocy namalowali jacyś wandale, dźwięk klaksonów i ściskających się samochodów, to taniec synchroniczny w rytm tej anarchii. Czasem traficie na bezpańskie krowy, które włóczą się po ulicach i wyjadają śmieci z kubłów. Klimat arabski? Tak, z ekspresją Włochów. W końcu Albania, to w większości wyznawcy islamu (przynajmniej tak deklarują na papierze) zapatrzeni w dużej mierze na sąsiadów zza morza, czyli Włochów. Sarande jak i inne turystyczne miasta słyną z przykrych widoków niedokończonych budynków, których ilość jest przerażająca. Jest to często efekt nieudanego lokowania pieniędzy przez miejscowe rodziny powiązane z mafią. Podobno co druga rodzina w Albanii ma kogoś w jakiejś zorganizowanej grupie przestępczej o charakterze zbrojnym trudniącej się głównie przerzutem narkotyków do krajów zachodniej Europy czy USA. Coś w tym jest, bo przejeżdżając przez wieś Lazarat, dwie godziny drogi od Sarande, kilka tygodni przed moim przyjazdem odbyła się tam regularna bitwa na kałasznikowy, granatniki i wyrzutnie rakietowe (w tym momencie piszę to jak najbardziej poważnie) między wieśniakami uprawiającymi konopie indyjskie a policją. Po wygranej akcji, służby zlikwidowały we wsi ponad 300 ha pól konopi… Lazarat, to największa w Europie „fabryka” zielska, a sama Albania należy do „Złotego Trójkąta”, obok Macedonii i Serbii, która dzięki niespokojnej historii i braku kontroli przez rząd jest narkotykowym zapleczem i punktem przerzutowym „towaru” na Europę i resztę świata. Sama mafia słynie z brutalności i bezwzględności, stąd opinia, że najgorszą rzeczą jaka może trafić się innej mafii, to… mafia albańska. Czas rozpocząć kulinarne szaleństwo. Kocham ryby i owoce morza. Mam na tym punkcie totalnego fioła. Wszelkie możliwe kuchnie składające się z ryb i morskich żyjątek, mogłyby w pełni zastąpić moje codzienne menu. Od małego jestem karmiony przeróżnym morskim cholerstwem i weszło mi to mocno w krew. Nie brzydzę się w zasadzie żadnym jedzeniem- a jadłem kilka naprawdę hardcoreowych rzeczy- a tym bardziej, owocami morza, które uważam za najlepsze co może trafić człowiekowi na talerz. Dziwię się, że wielu Polaków wciąż uważa owoce morza za „robactwo”, „paskudztwo” i ewentualnie za „pieprzone burżujstwo” i najchętniej, wyrzuciłaby je ze swojego talerza na pożarcie bezpańskim kotom, niż sami spróbowali je zjeść. Ubogość polskiej karty dań przeciętnego Polaka o ryby, jest również ogromna i ogranicza się z reguły do wigilijnego karpia. A jeśli już faktycznie ktoś zaczyna swoją przygodę z rybami, to zaczyna, to w najgorszy możliwy sposób -od nafaszerowanej antybiotykami i chińskimi sterydami jebanej mrożonej pangi z hipermarketu i starych odmrażanych po kilka razy paluszków kapitana Iglo na wagę, czyli zmielonych odpadów rybnych, jakiejś mączki smakowej i kutra rybackiego. Jeśli nie jesz ryb, a czytasz ten tekst, to wiedz, że to jest właśnie dedykowane Tobie: zacznij jeść (jeśli mieszkasz nad morzem lub jeziorem) świeże ryby. Jeśli mieszkasz, tak jak ja, w dużym mieście, to kupuj świeże zmrożone ryby słodkowodne (takie jak pstrąg, okoń, leszcz, sum, karp, sandacz), które bez większego problemu dostaniesz w delikatesach lub zwykłym rybnym. Jeśli nie masz i takiej możliwości, to zjedz mrożonkę ale wybierz dorsza lub mintaja i koniecznie upewnij się, że nie jest to ryba z Chin. A jeśli wyjedziesz na wakacje nad morze, jeziora, ocean czy rzekę- najedz się ryb na cały rok. To, co oferuje rybie mięso jest bardzo ważne dla ludzkiego organizmu przy okazji   zajebiście smakuje. Owoce morza w ostatnich latach są coraz bardziej popularne w polskich sklepach i można śmiało dostać np. świeże, zapakowane hermetycznie mule, których cena nie przekracza 40 zł za kilogram. Chyba raz na jakiś czas można sobie pozwolić na romantyczną kolację we dwoje i ugotowanymi na winie mulami, nie? Czym zatem zaskoczyła mnie albańska morska kuchnia? Prostotą. Nie jest to nic odkrywczego ale idąc do najzwyklejszej tawerny tuż obok portu rybackiego mamy pewność, że zjemy najlepsze ryby, krewetki czy małże. I to nie ważne czy jesteśmy w Albanii, Hiszpanii czy na Sardynii. Siłą całego basenu Śródziemnego jest świeżość i prostota podawanych potraw. I tak właśnie dzięki Ianowi mogłem zjeść w dwóch najlepszych tawernach w Sarande. Do postaci Iana jeszcze wrócę przy okazji Foodapalooza. Albańskie tawerny leżące nad Morzem Jońskim oferują z reguły to samo- proste morskie jedzenie. Zdarzają się lokale, które stawiają na przerost formy nad treścią oraz wygórowane ceny. Takich lokali nie lubimy. Jestem zwolennikiem bezpretensjonalnej kuchni regionu, która nie musi oszukiwać, aby obronić się przed przyjezdnymi. To da się wyczuć. W przypadku dwóch tawern Erjoni i Beni Peshkatari mogę powiedzieć jedno: ambasadorzy lokalnej kuchni. Obie tawerny leżą tuż obok głównego portu rybackiego, do którego dwa razy dziennie dostarczane są ryby i owoce morza. W tym samym porcie kupiłem krewetki, które później przyrządziłem w ramach Foodapaloozy- o tym w następnym wpisie. Dorady i okonie morskie, grillowane na cisowym drewnie bez żadnych przypraw, podane niczym najtańsza potrawa na świecie z listkiem sałaty i ćwiartką cytryny były najlepszymi rybami jakie można zjeść. Te najprostsze potrawy znane mieszkańcom od wieków są po prostu idealne! Smak morza, świeżości, cisowego dymu oraz aromatycznej cytryny zerwanej z ogrodu przy tawernie, to cała magia smaku jaką zaprezentowali mi kucharze. Nie byłbym sobą, gdybym nie dopadł owoców morza. Ale i w tym wypadku niczym Was nie zaskoczę- wszystko podane tak jak należy bez udziwnień czy zbędnych zmyłek smakowych. Jeśli zamówisz krewetki, to dostaniesz pół kilo gotowanych cholernych krewetek, które sam sobie polejesz sokiem z cytryny. Jesz i czujesz smak morza i wiesz, że ośmiornica baby, parę godzin wcześniej pływała gdzieś w morzu. Dorada, gdyby nie twoje zamówienie pewnie pływałaby dalej szczęśliwa w morskich otchłaniach. Idealnym uzupełnieniem rybnych potraw jest prosta sałatka ze, jakby inaczej, świeżych warzyw, oliwa z oliwek, młody ocet winny oraz młode wino. Pieczywo w Albanii jest marnej jakości i przypomina nasz chleb tostowy i oferowany był niemal w każdej knajpie. Może to był chleb tostowy, sam nie wiem. Wiem, że nie pasował do całości i maczany w mieszance octu i oliwy rozpadał się. Można uznać to za minus. Ale chyba tak jednak ma być, bo to w końcu kuchnia albańska. 

Misty morning

qbk blog … photoblog

Misty morning

Bieszczadzkie klimaty

Złap Trop

Bieszczadzkie klimaty

  Przez chwilę wydawało nam się, że na jakiś czas będziemy mieć dosyć wyjazdów, a najlepszym relaksem okaże się zaleganie w dresie na kanapie i objadanie się maminymi specjałami…Po trzech dniach takiego lenistwa okazało się, że taki sposób odpoczynku chyba nie jest dla nas. Co prawda dresów nie porzuciliśmy, tylko sposób wypoczynku i miejsce trochę inne. Tym razem wygnało nas na drugi koniec Polski prosto w serce Bieszczadzkich połonin. Może tego nie widać ale jesteśmy na Połoninie Caryńskiej :D Nic nie widać ale też ładnie :) Piękna ta nasza złota jesień! Bieszczady zawsze kojarzyły mi się z totalnym odludziem, miejscem idealnym na całkowite wyciszenie, oderwaniem się od wszystkiego i wszystkich. Takie wyobrażenie hodowałam sobie w głowie od ostatniego pobytu w tych górach – a byłam tutaj ostatnio 14 lat temu! 14 letnia Ania Niewiele się zmieniłam prawda? :D Były czasy kiedy do budki telefonicznej ze śmieszną plastikową kartą ręku ustawiały się kolejki, a telewizję (taką satelitarną) można było oglądać chyba tylko w jednej knajpie w Ustrzykach Górnych. Teraz niby niewiele się zmieniło – ale radio, telewizja czy nawet internet odbiera praktycznie wszędzie. Największa cisza i spokój panują w górach i chociaż pogoda nie sprzyjała, mogliśmy wyciszyć się całkowicie, pochodzić we mgle, zaciągnąć się zapachem mokrego lasu, poobserwować odlatujące na zimę żurawie i nawet ujrzeć salamandrę plamistą! Salamandra plamista! Trochę mrocznie… Gdy będziecie w Bieszczadach i pogoda trochę pokrzyżuje Wam plany, warto wybrać się do jednej (a najlepiej do kilku) cerkwi, które znajdują się na Szlaku Architektury Drewnianej w województwie Podkarpackim – klik Cerkiew Św. Mikołaja w Chmielu Cerkiew Narodzenia NMP w Żłobku Jak ktoś ma bogatą wyobraźnię to zobaczy tu łosia – Rezerwat Krajobrazowy Sine Wiry Przy cerkwi w Smolniku znajduje się gospodarstwo w którym można zapatrzyć się w pyszne kozie sery oraz różnego rodzaju przetwory. My polecamy szczególnie kozi ser  z pieprzem. Na miejsce naszego pobytu wybraliśmy miejscowość Wetlina. Znajdziecie tu sporo noclegów w różnych cenach. My możemy polecić pokoje gościnne pod Jawornikiem (www.wetlina.com.pl). Za pokój 2 osobowy z łazienką na korytarzu zapłaciliśmy 35 zł/osobę. Pokoje i łazienka czyściutkie, jest dostęp do w pełni wyposażonej kuchni i sali z kominkiem, dookoła sporo zielonego terenu i co najważniejsze panuje tu ciepła i przyjazna atmosfera. Jedzie smakowało nam wszędzie! Lecz największe wrażenie zrobiły na nas naleśniki z jagodami w Chacie Wędrowca! Musicie spróbować, tylko uwaga naleśniki są ogromne więc przemyślcie zanim zamówicie całą porcję (cena całego naleśnika to 38 zł). Naleśniczek jaki jest każdy widzi! Po naleśniku nie widać śladu – no prawie nie widać :) Ciekawa jestem gdzie Wy uciekacie przed wszystkim i wszystkimi? Czy istnieją jeszcze w Polsce takie białe plamy na mapie, gdzie można odciąć się od wszystkiego? Piszcie The post Bieszczadzkie klimaty appeared first on Złap Trop. 

European Travel: Budget Like an Experienced Backpacker

Kami and the rest of the world

European Travel: Budget Like an Experienced Backpacker

Why Armenia?

Picking the Pictures

Why Armenia?

wszedobylscy

Karlskrona w jeden dzień

Kiedyś baza szwedzkiej floty wojennej. Położona na 33 wyspach i uznana za najsłoneczniejsze miasto w Szwecji. Zabieramy Was w jednodniową wycieczkę po Karlskronie.   Do centrum Karlskrony, położonego na wyspie Trosso, dojeżdżamy z terminalu promowego autobusem numer 6. Wysiadamy na przystanku przy Hoglands park. Jest sobotni poranek, jeszcze przed godziną 9 rano – miasto śpi, Post Karlskrona w jeden dzień pojawił się poraz pierwszy w Wszędobylscy . 

Rynek w Lanckoronie w jesiennym słońcu [DUŻE ZDJĘCIA]

Gdzie wyjechać

Rynek w Lanckoronie w jesiennym słońcu [DUŻE ZDJĘCIA]

easyBus - transport z lotniska Stansted do Londynu

Podróże MM

easyBus - transport z lotniska Stansted do Londynu

A girl in love with a city

Picking the Pictures

A girl in love with a city

I’m in love with many cities, including the ones I haven’t visited yet. I fall for cities more often than I do for guys. My maps, especially my map of Europe, are full of soft spots. That said, I’m never in doubt when asked what is my favorite city in the world. I might not be monogamous here in travel but I’m loyal. It’s always Prague.I visited Prague for the first time when I was twelve or so. It was cold and pretty. Charles Bridge was crowded and the castle was huge and the city was full of monuments of men whose names didn’t mean anything to me. I had no idea how much this would change in several years.Several years later, I was nineteen and, as the nineteen year olds in Poland do, I was supposed to enter university and study something. I had a very vague concept of this something. Well, humanities. Well, I liked languages and books. I was into contemporary poetry. I liked galleries. I liked the world and I was sure the world liked me back but anyway, this choice was making me nervous.All the things I wanted, stood for and fancied seemed incredibly unproductive. They don’t lead to steady paychecks, they said. You won’t feed yourself with books, they said. They annoyed me so I ignored them. I chose books. I chose to study Slavic Studies with Czech as a major.It was Prague calling. And Hrabal’s books that wanted me to stop reading them in Polish translation.I spent five years studying Czech language and literature in Warsaw, Brno and well, Prague.I never got bored. I never got enough.While in Warsaw, I took night buses and trains to Prague so many times I stopped counting. I stopped counting because somehow I’m always there. Charles Bridge is still crowded but I don’t care much because I won’t go there anyway. The castle is still huge, I think, but I haven’t visited it for years. As for the monuments, I can recite the bios of the man they were built for. In at least three languages. Anytime. I have my bookstores, my cafes, my sweet shops, my pubs, my parks. I also have my trams and my metro stops. I have my drinks and my foods. My newspaper I always buy when I get off whatever transport that brings me to the city. Or the city to me, depending on how you look at it. When I moved to Armenia I couldn’t visit Prague that frequently. I didn’t manage to drop by when I went home for Christmas. Not enough time. Or perhaps a bad choice. I missed this place as you miss a living person. A friend. A lover. A relative. All of them. I was restless.I went to Prague ten days ago. I spent three days wandering the streets, doing nothing and looking around. I went to the theatre. I spend money in my favorite bookstore. I went to my favorite sweet shop. I caught up with friends. I didn’t take a single picture. The camera was in my bag all this time but somehow I was too focused on little things. I wanted all of this to feel like routine. This was the taste of returning. Of making sure that the city I love, still loves me back.There was only this one afternoon when I took the camera out of my purse. We were on Petřín with one of my closest friends I have in this world. We went through this whole Czech affair together. I’m pretty sure that if anyone knows how I feel about Prague, she is this person. This time, we played tourists and took a cable car to the top to look at the skyline and gossip. To talk about how everything in our lives has changed and how nothing has changed.To look at the skyline that will never cease to amaze me.I will visit Prague many times in the future.Everything will change and nothing will change.This is what this love is about.

Smoki z Chinatown

Z pasją o życiu i podróży

Smoki z Chinatown