POSZLI-POJECHALI

Wrocław na wyrywki: street art w podwórku Ruskiej

  Wrocław – miasto street artu i krasnali. Tak już mi pewnie zostanie. W zamierzchłych czasach, jeden z klientów firmy, dla której wtedy pracowałam, w odpowiedzi na informację, że nigdy nie byłam, powiedział “musi Pani przyjechać na krasnale”. Po kilku kieliszkach Czytaj dalej »

Smaczny, historyczny i zabytkowy Lwów

JULEK W PODRÓŻY

Smaczny, historyczny i zabytkowy Lwów

Kopenhaga dla turysty

idziemy dalej

Kopenhaga dla turysty

Z krótką wizytą w Warszawie. Z dzieckiem i w niepogodzie

wszedobylscy

Z krótką wizytą w Warszawie. Z dzieckiem i w niepogodzie

Co można odkryć w Kopenhadze? Majowy zryw duński

STOPEM PO PRZYGODE

Co można odkryć w Kopenhadze? Majowy zryw duński

Sobota. Na szczęście tym razem nie musimy się specjalnie spieszyć – samolot dopiero o 22.35, a do Warszawy 300 km. Wychodzimy z Magdą powolnym krokiem z domu. Na wylotówce spotykamy konkurencję w postaci dwóch dziewczyn, chyba również chcą się dostać do stolicy. Zostawiamy im przystanek i wracamy do zatoczki paręnaście metrów wcześniej.Droga mija szybko – ledwie 4 godziny drogi w naprawdę miłym towarzystwie. Na miejscu spotykamy się z kolegą i zgodnie stwierdzamy, że należy nam się porządny i wielki obiad. Nie wiadomo kiedy następnym razem zjemy coś konkretnego.Czas mija błyskawicznie i niedługo później stoimy już w kolejce do kontroli bezpieczeństwa w Modlinie. Jest gorąco, tłoczno i kompletnie bez organizacji. Ochroniarze co chwilę krzyczą, ludzie się przepychają, a my naiwnie szukamy sklepu, w którym mogłybyśmy dostać kamizelkę odblaskową; oczywiście bez skutku. W końcu lituje się jakiś pan stojący w kolejce i oddaje nam swoje własne odblaski. Pierwszy przejaw ludzkiej życzliwości tego dnia.W samolocie spotykamy nikogo innego jak naszą krakowską autostopową konkurencję. Jedź na koniec świata, a na pewno spotkasz tam kogoś znajomego.Lądujemy na lotnisku Copenhagen CPH i tam też spędzamy pierwszą noc. W rankingu na najwygodniejsze lotnisko na jakim do tej pory spałam bezkonkurencyjnie zajmuje 3 pierwsze miejsca.Korzystając z rady naszego hosta wsiadamy do metra bez biletów i wpadamy wprost na kontrolera, w związku z czym wysiadamy na następnym przystanku. Na nim mamy już trochę więcej szczęścia i docieramy do centrum Kopenhagi bez większego problemu.Kopenhaga: Amsterdam i Oslo w jednym(Uwaga: po Kopenhadze swobodnie da się poruszać metrem na gapę. Oczywiście nie polecam tego nikomu, bo nie jest to ani trochę przykładne ani dobre, ale… no da się. Kontrolerów bardzo łatwo poznać po charakterystycznym ubraniu i wystarczy po prostu wysiąść na następnym przystanku. Autobusów w ten sposób nie testowałam.)Nie jesteśmy tego dnia pierwszej świeżości; mimo wszelkich wygód na lotnisku daje nam się we znaki niedospanie, niedojedzenie i ogólne wygniecenie. Jednak z hostem mamy spotkać się dopiero po południu, więc nie chcemy tracić czasu na siedzenie w miejscu. - Dlaczego jest tak pusto? Czy w tym mieście w ogóle nie ma mieszkańców?- Też się zastanawiam. Sobota, 10 rano, a na ulicy żywego ducha!Orientujemy się, że jest niedziela dopiero po 15 minutach.Niebo zaczyna nieprzyjemnie płakać, a nasza rewelacyjna lotniskowa mapa roztapia się w rękach. Postanawiamy wejść do pierwszej lepszej kawiarni i dokładnie ją (mapę) przejrzeć. Kilka metrów dalej barman rozstawia krzesła w ogródku. Zagadujemy, jest otwarte, możemy wejść. Pyta skąd jesteśmy, mówimy, że z Polski. Na jego twarzy pojawia się wielki uśmiech i odpowiada nam już w rodzimym języku. Tak właśnie poznajemy Krzyśka i tracimy szansę na zapłacenie tego dnia za kawę, bo „dziewczyny, szefa i tak nie ma, ja stawiam, na nasz koszt”. Przy okazji podpowiada nam co w okolicy warto zobaczyć.Naszym pierwszym celem jest wieża. Nie pamiętam jaka dokładnie, bo koniec końców w ogóle do niej nie docieramy. Zatrzymujemy się na ulicy żeby zerknąć na mapę, kiedy podchodzi do nas jakiś człowiek.- Cześć dziewczyny, potrzebujecie pomocy?- Cześć. Skoro już pytasz, szukamy tego miejsca, wiesz którędy trzeba iść?- Jasne, chodźcie, zaprowadzę was.Tym sposobem docieramy do osławionej Christiani. Znajdujemy stolik w miarę ustronnym miejscu i we trójkę siadamy. Nasz nowy kolega – Litwin – bez słowa podaje nam jointa. Głupio odmówić. Po paru minutach dosiada się czwórka gości – Duńczyk, Hiszpan, Amerykanin i Libańczyk. Mimo że wszyscy świetnie znają duński, w naszym towarzystwie kulturalnie rozmawiają tylko po angielsku. Choć bardzo miło spędza nam się czas z nowymi znajomymi, decydujemy, że dobrze byłoby zobaczyć jeszcze kawałek miasta przed spotkaniem z hostami. Mamy szczere chęci by kontynuować spacer, jednak pogoda psuje się na dobre. Christiania Dach biblioteki narodowejPark rozrywki TivoliDocieramy metrem do dzielnicy, w której mieszka nasz host i ruszamy spacerem do jego mieszkania. Tam poznajemy współlokatorów Krynia i szybko decydujemy, że wiśniówka, którą przywiozłyśmy z Polski nie może już dłużej czekać. Po przysłowiowym bruderszafcie ruszamy wszyscy wspólnie z powrotem do Christiani na koncert w jazz barze.Wyobraźcie sobie bar. Ciasny, bez okien, cały w drewnie i cegle, z podłogą, która ostatni raz doświadczyła bliskiego spotkania z miotłą jakieś 20 lat temu. Typowa mordownia, przesiąknięta zapachem wilgotnego parkietu i parującego alkoholu, z białym, słodkim i duszącym dymem unoszącym się nad poobdzieranymi stolikami. W środku pełniutko, ledwie się mieścimy. Każdy uśmiecha się do nas, zaprasza do swojego stolika, częstuje wszystkim co ma. Na scenie kilku gości z instrumentami, tworzących niesamowitą improwizację przechodzącą płynnie z jazzu przez reggae, funk i bluesowe standardy. Jeśli ktoś z widzów ma akurat dobre flow, po prostu wchodzi na scenę i śpiewa, tańczy, gra razem z muzykami. „Trafiłam do raju”, myślę.Wracamy do mieszkania późno, ale w najlepszych humorach świata.Nazajutrz budzi nas słońce zaglądające do okna. Wstajemy szybko i pewnie – mamy dużo planów i sporo miejsc do zobaczenia. Pierwszym punktem jest wieża astronomiczna, z której snuje się ładna panorama na całe miasto. Następnie Nyhavn – ulica ciągnąca się nad kanałem i pełna kolorowych domków; widnieje na każdej pocztówce z Kopenhagi i do złudzenia przypomina bergeńskie Bryggen. Trafiamy na przemarsz gwardii królewskiej i idziemy szukać osławionej kopenhaskiej syrenki.Panorama miasta z wieży astronomicznej NyhavnSzukać to jak najbardziej adekwatne słowo. Syrenka jest mała i właściwie zauważalna głównie dzięki tłumowi kotłującemu się tuż przy niej. A do tego wszystkiego ma nogi.(oszukana) SyrenkaPo odhaczeniu tego punktu z listy znajdujemy jeszcze piękną fontannę Gefion (niestety tym razem bez wody) i spacerujemy po ogrodach królewskich.  Fontanna Gefion(tym razem bez wody) Ogrody królewskieNa sam koniec zostawiamy sobie najmilszy punkt programu – kopenhaską plażę. Można dojechać do niej metrem, znajduje się ledwie kilka stacji od centrum i jest naprawdę przepiękna. Wydmy, mnóstwo ścieżek rowerowych, mostków i mosteczków, czysta i błękitna woda, a na horyzoncie zarys wiatraków. Do tego (przynajmniej jak na tę porę roku) jest w miarę pusta i spokojna.Jeśli kiedykolwiek ktokolwiek powiedziałby mi, że w jakimś północnym kraju w ciągu pół dnia słońce pokoloruje mi twarz na czerwono, nie uwierzyłabym.Pozostaje nam ostatni wieczór w Kopenhadze. Z tej okazji uznajemy, że koniecznie musimy zrobić pyszną kolację, idealną pod równie pyszne wino (warto wspomnieć: wina w Danii są tanie! Bynajmniej nie oznacza to, że mają posmak siarki :) Za butelkę trunku kosztującego w Polsce około 40 zł w Danii zapłacimy w przeliczeniu około 15 zł). Spędzamy przemiły wieczór z Kryniem, Rafałem i Patrycją, którzy goszczą nas jak królowe. Tak naprawdę trochę chce mi się płakać, że następnego dnia wyjeżdżamy – od pierwszej minuty czuję się w ich mieszkaniu jak u siebie, wszyscy są serdeczni i próbują uchylić nam nieba. Wtedy jeszcze nie wiem, że najcięższa, a zarazem najpiękniejsza (no, może po prostu równie piękna) część podróży dopiero się zaczyna, a dobrych ludzi na swojej drodze spotkam w następnych dniach jeszcze baaaaaardzo wielu...Ciąg dalszy nastąpi.

Włochy by Obserwatore

Bolonia. La dotta, la rossa, la grassa

By http://obserwatore.euWłosi lubią ożywiać miejsca doopisując je swoimi skojarzeniami, najczęściej pozytywnymi i świadczącymi o wielkości albo pięknie miasta. Choć z jednej strony tak właśnie tworzy się stereotypy czyli to co nie do końca lubimy, z drugiej – podkreśla znaczenie miasta albo wskazuje nam czego należy się spodziewać i podkreśła pewne walory miasta. I tak Rzym stał […]Czytaj oryginalny wpis: http://obserwatore.eu.

Rowerowa stolica Europy

idziemy dalej

Rowerowa stolica Europy

Do Warszawy z dzieckiem – samolotem czy pociągiem?

wszedobylscy

Do Warszawy z dzieckiem – samolotem czy pociągiem?

Orbitka

Porto – stacja kolejowa São Bento

Słynna stacja kolejowa São Bento (po portugalsku: Estação de São Bento) w Porto (Portugalia) wciąż przyciąga tłumy turystów i artystów, niezmiennie od 1916 roku, w którym została oddana do użytku. Moim zdaniem to jedna z najciekawszych atrakcji Porto i polecam ją jako jedną z pierwszych, jakie należy w Porto zobaczyć. Budynek położony jest w centrum miasta, więc łatwo do niego dotrzeć. Hala główna jest bogato zdobiona malowanymi mozaikami (azulejos), przedstawiającymi sceny z życia ludzi i z historii Portugalii. Zresztą po co słowa, gdy są zdjęcia, sami zobaczcie: (kliknij na miniaturę, aby otworzyć zdjęcie w pełnym wymiarze)

Zależna w podróży

Taormina „uwodzi oczy, umysł i wyobraźnię”, czyli zwiedzanie literackimi tropami

„Taormina – okolica, w której jest wszystko to, co na świecie zdaje się uwodzić oczy, umysł i wyobraźnię”  -A jakie jest Twoje ulubione miejsce na Sycylii? Taormina? Ileż razy słyszałam to pytanie. Miasteczko Taormina we wschodnio-północnej Sycylii znane jest przez wielu, jako najpiękniejsze miejsce na wyspie i jedno z najpiękniejszych...

Ukryta kawiarnia w Londynie

isawpictures

Ukryta kawiarnia w Londynie

TROPIMY

Pomysł na weekend: Wrocław

Majówka majówką, ale na wyjazd każdy weekend jest dobry, nie-weekend z resztą też! Dzisiaj zabieramy Was do Wrocławia! To idealny cel na weekend, a nawet dłużej, bo w sumie dwa dni mogą nie wystarczyć, żeby docenić urok tego miasta. Zatem kierunek: Wrocław! Do Wrocławia zawsze było nam jakoś nie po drodze. Ale na zeszłoroczną majówkę ustrzeliłam bilety z Modlina do Wrocławia za 20 PLN za osobę w jedną stronę i takim sposobem w 45 min. z Warszawy znaleźliśmy się w stolicy Dolnego Śląska. Nasza propozycja na dwa dni we Wrocławiu: dzień 1 – piesze zwiedzanie centrum i okolic, same najbardziej wrocławskie miejsca dzień 2 – większy chillout, spacery wśród zieleni i zwierząt Dzień 1 – Wrocław klasyczno-historyczno-spacerowy Wycieczka dnia pierwszego startuje sprzed odnowionego Dworca Głównego PKP. Z lotniska można tu dojechać w 30 min autobusem 406. Jeśli nie przyjechaliście pociągiem, zajrzyjcie do hali budynku – chciałoby się, żeby przynajmniej połowa polskich dworców prezentowała się tak pięknie. Trasa sobotniej wycieczki wiedzie przez ulicę Bogusławskiego, tzw. miejsce pod nasypem. Ulica biegnie wzdłuż nasypu kolejowego, pod którym ulokowały się wszelkiej maści lokale gastronomiczne, to podobno jedno z ulubionych imprezowych miejsc wrocławian. Wykorzystanie estakady kolejowej jako miejsca spotkań jest moim zdaniem strzałem w dziesiątkę! Podobnie jest to zrobione np. w Berlinie. Ciekawa jestem, jak tam jest wieczorem, bo w sobotnie przedpołudnie pod nasypem świeciło pustkami. Idziemy dalej, skręcamy w prawo w Świdnicką i już po chwili jesteśmy na skrzyżowaniu z Piłsudskiego. Tutaj znajduje się bardzo ciekawa instalacja artystyczna i jeden z moich ulubionych pomników. To Pomnik Anonimowego Przechodnia. Czternaście postaci z brązu po jednej stronie ulicy „schodzi” pomiędzy płytami chodnikowymi pod poziom jezdni, by za chwilę wyjść po jej drugiej stronie. Symbolika instalacji nawiązuje do transformacji ustrojowej i wstępowania do wolnej Polski, stąd często nazywana jest także Przejściem. Kontynuujemy spacer ulicą Świdnicką, po lewej mijamy Operę Wrocławską – jeden z pierwszych teatrów miejskich Europy. Tuż za Operą wyłania się ponadstuletni gmach hotelu Metropol. To ekskluzywne miejsce gościło wielu znamienitych gości oraz było tłem filmowym m.in. dla takich filmów jak „Popiół i diament”. Balkon nad głównym wejściem został dobudowany specjalnie po to, aby mógł z niego przemawiać… Adolf Hitler. Wódz nie mógł przecież wystawać z byle okna. Schodzimy przejściem podziemnym pod ulicą Kazimierza Wielkiego i wychodzimy tuż obok pomnika Pomarańczowej Alternatywy – najważniejszego krasnala w mieście! Posąg upamiętnia ruch happeningowy z lat 80., który swoje korzenie ma właśnie we Wrocławiu. Ruch był alternatywą (pomarańczową) dla wszechobecnego ówcześnie koloru czerwonego – symbolu upolityczniania życia. Papę Krasnala najłatwiej znaleźć (bo jest największy), ale w całym Wrocławiu ukrywa się prawie 240 innych krasnali! Warto patrzeć pod nogi (i nie tylko), niektóre z nich rezydują w naprawdę nietypowych miejscach. Całe zwiedzanie miasta można oprzeć o poszukiwanie krasnali, mapę ich rozmieszczenia znajdziecie tutaj.   Stąd już prawie widać Rynek, trzy kroki i jesteśmy. I od razu lądujemy koło Ratusza. Piękny budynek, jeśli ktoś ma ochotę to w środku jest muzeum. My pasujemy i spacerujemy dalej, podziwiając kamienice wokół Rynku. Skręcamy na plac Solny znajdujący się w jednym z rogów Rynku i wstępujemy do Soul Cafe na obłędne ciasta. Były tak pyszne, że następnego dnia trafiliśmy tam jeszcze raz! Z wybitnie podniesionym poziomem glukozy witamy się z krasnalami na latarniach na placu Solnym i idziemy prosto ulicą Gepperta (cały czas wydaje mi się, że to była ulica Gepetta), dochodzimy do Kazimierza Wielkiego, skręcamy w prawo i kawałek dalej, po drugiej stronie ulicy dostrzegamy Kryształową Planetę. To znaczy, że doszliśmy to Dzielnicy Czterech Wyznań. Pomnik przedstawia dziewczynę w sukience w kształcie globu, na którym wyraźnie zarysowane są kontynenty. Mijając go wkraczamy w trochę inny świat. Jest tutaj dużo spokojniej i ciszej niż w okolicach Rynku. Poszukujemy symboli dzielnicy, w której na niewielkiego przestrzeni znajdują się świątynie czterech wyznań: katolicki kościół św. Antoniego, synagoga Pod Bocianem, katedra prawosławna i kościół ewangelicko-augsburski. Obok synagogi znajduje się pub i hostel Mleczarnia – w środku panuje magiczna atmosfera starych sprzętów, czarno-białych zdjęć i skrzypiącej podłogi. A zziębniętym wędrowcom serwują grzane wino. Na pobliskiej Ruskiej natomiast podobno można upolować wrocławskie murale. Wracamy na Rynek. Tym razem skręcamy w inny jego narożnik – ten, w którym widać dwie śmieszne, niewielkie i zupełnie od siebie różne kamieniczki. To Jaś i Małgosia. Małgosia jest większa i barokowa, Jaś mniejszy i gotycko-renesansowy. Kiedyś były to budynki służby kościelnej pobliskiego kościoła św. Elżbiety, obecnie – poszukajcie w ich okolicy wejścia do podziemnego świata krasnali. Tuż za kamienicami widać górujący nad rynkiem Kościół Garnizonowy św. Elżbiety. Bez ociągania wdrapujemy się na 84-metrową wieżę, bo z góry jest najpiękniejszy widok na Wrocław. Po wyjściu z kościoła kierujemy się w stronę jatek – kiedyś handlowano tu mięsem, teraz to malownicza uliczka pełna galerii i małych sklepików. Aha, są tam również koza, kogut, kaczka, świnia i krowa. Z mosiądzu. Jedyny w Polsce pomnik zwierząt rzeźnych. Dobrze się przypatrzcie, co w gratisie zostawiła koza. Dalej podążamy w stronę Uniwersytetu Wrocławskiego i biblioteki Ossolineum (oba można zwiedzać) i przez most Piaskowy wchodzimy na Wyspę Piasek. Jeśli pogoda sprzyja poeksplorujcie pozostałe wyspy, jeśli nie – to za kościołem NMP Na Piasku od razu skręćcie w prawo na most Tumski. To jeden z bardziej znanych wrocławskich mostów, obwieszony kłódkami od góry do dołu. Zawieszają je oczywiście zakochani, a na znak przypieczętowania swojej miłości klucz wyrzucają do rzeki. No i cud-miód-malina, tylko jedna z zawieszonych kłódek była zamykana nie na klucz, ale na… szyfr. W razie, gdyby ktoś zmienił zdanie? Mostem wkraczamy do Ostrowa Tumskiego – kiedyś to także była osobna wyspa (ostrów – wyspa, tum – świątynia). Znajduje się tu katedra św. Jana Chrzciciela – osobiście nie jestem ekspertem, ale to podobno arcydzieło architektury średniowiecznej. A w pobliskim muzeum archidiecezjalnym znajduje się Księga Henrykowska z pierwszym zdaniem zapisanym w języku polskim. Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj. To jeden z niewielu cytatów z lekcji języka polskiego z liceum, które pamiętam do tej pory. Co raczej nie jest powodem do dumy, a raczej lamentu wzniesionego nad moją humanistyczną ignorancją. No trudno. Z Ostrowa Tumskiego mostem Pokoju udajemy się w stronę jednej z największych atrakcji Wrocławia: Panoramy Racławickiej. I…. nie wchodzimy do środka. Gdybyście wybierali się tam w jeden z długich weekendów, kiedy pół Polski rusza na zwiedzanie – kupcie bilet przez Internet. Nawet na następny dzień nie dało się nic zarezerwować będąc na miejscu… Być we Wrocławiu i nie obejrzeć Panoramy Racławickiej to nasza podróżnicza porażka. Ale za to jest po co wracać! Dzień 2 – Wrocław zielono-spacerowo-nowoczesny W niedzielę ruszamy poza centrum – jedziemy do Hali Stulecia. Ten wielki gmach mogący pomieścić 20 000 osób to jedna z pierwszych na świecie konstrukcji żelbetowych. Został zbudowany w 1913 r. z okazji stulecia bitwy pod Lipskiem (stąd pochodzi jego nazwa). Przed gmachem stoi metalowa iglica o wysokości 96m, postawiona tu w 1948 r. Wygląda dosyć… osobliwie. No, ale co kto lubi. Jak powiedziałam Przemkowi, że jedziemy do Hali Stulecia, to lekko się skrzywił, a jego mina mówiła mniej więcej Halę?! Babo, to już nie ma tu ciekawszych rzeczy do oglądania, tylko jakaś hala? . Ale potem powiedział, że to nie był wcale taki zły pomysł. Obok Hali jest duży spacerowy teren. Naprzeciwko gmachu jest multimedialna fontanna otoczona fajną spacerową pergolą. Co godzinę można oglądać spektakle woda-dźwięk, a wieczorami woda-światło-dźwięk (w zależności od godziny fontanna tańczy do muzyki pop, klasycznej lub np. ambientu). Za pergolą znajduje się ogród japoński, który powstał w ramach wystawy ogrodniczej w 1913 r. (!). Został odnowiony w 1997 r. przez japońskich ogrodników. Polecamy, chociaż do zrobienia zdjęcia z wodospadem (a raczej wodospadzikiem) w ciepłe niedzielne popołudnia ustawia się kolejka. Po drugiej stronie ulicy od Hali Stulecia jest Wrocławskie ZOO – to to, w którym nagrywano Z kamerą wśród zwierząt. W październiku 2014 r. otwarto tam nowy budynek Afrykarium, w którym można m.in. przejść się 18-metrowym podwodnym przezroczystym tunelem wśród rekinów i płaszczek. Sprawdzimy podczas kolejnej wizyty! Gdzie zjeść? To piszę ja – Przemek. Oprócz wspomnianej wcześniej Soul Cafe (na kawę i ciasto) i Mleczarni (na grzane wino) jedliśmy obiad w restauracji Spiż, która jest jednocześnie browarem restauracyjnym – piwo robią na miejscu. Piwo było średnie (standard browaru restauracyjnego, czyli jasne/ciemne/pszeniczne, plus miodowe), a na jedzenie czekaliśmy strasznie długo. Może sytuację uratowałby fakt siedzenia w ogródku restauracji na środku rynku, ale było zimno i siedzieliśmy na dole, w piwnicy. Nie polecamy. Obiad niedzielny jedliśmy w restauracji Okrasa, smacznie i przyjemnie. Ponadto, Wrocław stoi dobrym piwem. Niedawno odbyła się tu druga już edycja Wrocławskiego Festiwalu Piwa – warto zajrzeć, rodzime browary rzemieślnicze i kontraktowe bardzo często przygotowują piwa-petardy specjalnie na festiwal. Ale nie o festiwalu miałem, tylko o knajpach. Ułożone są w tzw. Wrocławski Szlak Piwny, czyli idąc/czołgając się wzdłuż określonej ścieżki jesteście w stanie odwiedzić wszystkie. My doczołgaliśmy się do dwóch. Zakład Usług Piwnych przywitał nas piwnicznym klimatem, dużym wyborem wolnych miejsc siedzących i piwną tablicą takiej długości, że ratowaliśmy się degustacyjną deską. 5 małych pokali (100ml każdy), 5 różnych warek do wyboru. Nie pamiętam co wtedy piliśmy, ale na 100% był to polski kraft. Jest dobrze! Z ZUP-u (ZUP-y?) podreptaliśmy w kierunku Szynkarni, która o wiele bardziej przypadła mi do gustu pod względem wystroju. Przestronne ale przytulne połączenie drewna, stali i szkła, do tego kilkanaście piw na kranach, spora kolekcja butelek i przyjemne menu z jedzeniem. Wsunęliśmy wypiekane na miejscu podpłomyki z mięsiwem i zieleniną, popiliśmy solidną porcją polskiego India Pale Ale i w zmęczonych ale wybornych humorach dotoczyliśmy się nocą do hotelu, gdzie zasnąłem szybciej niż powiedziałbym „Czy to bajka, czy nie bajka. Myślcie sobie, jak tam chcecie. A ja przecież wam powiadam: Krasnoludki są na świecie!”   Post Pomysł na weekend: Wrocław pojawił się poraz pierwszy w TroPiMy.

Recenzja: Pensjonat Wojciech we Władysławowie

wszedobylscy

Recenzja: Pensjonat Wojciech we Władysławowie

Smørrebrød & pølser

idziemy dalej

Smørrebrød & pølser

Jeśli umierać, to tylko w Danii

idziemy dalej

Jeśli umierać, to tylko w Danii

Kopenhaga 5 lat później

idziemy dalej

Kopenhaga 5 lat później

POSZLI-POJECHALI

Zamki Polski – Krzyżtopór

  Krzyżtopór – jeden z monumentalnych i “przeklętych” zamków  w Polsce, przypominający swoją historią Titanica. 17 lat budowy, częsta zmiana właściceli i wreszcie, ponad 200 lat rozpadu. Nigdy do końca nie skończony (część dekoracyjna), służy teraz jako pomnik historii, pobudzając  wyobraźnię Czytaj dalej »

Majówka we Władysławowie

wszedobylscy

Majówka we Władysławowie

Czy Garmisch-Partenkirchen to tylko skocznia? Czyli atrakcje w Gapce

Zależna w podróży

Czy Garmisch-Partenkirchen to tylko skocznia? Czyli atrakcje w Gapce

Centennial of the Armenian Genocide in Yerevan

Kami and the rest of the world

Centennial of the Armenian Genocide in Yerevan

Włochy by Obserwatore

Rzymskie ogrody – Park Borghese i Pincio

By http://obserwatore.euRzymskie ogrody mnie urzekają. Są miejscem gdzie można odpocząć, a przy okazji coś przekąsić, zasiąść w kinie pod gołym niebem, zaglądnąć do Zoo, zrobić romantyczną przejażdżkę łódką, podejść do którejś z galerii, czy po prostu przysiąść patrząc na tętniący życiem (i turystami) Rzym. Zawsze kiedy jestem w mieście staram się, choć na chwilkę, uciec do […]Czytaj oryginalny wpis: http://obserwatore.eu.

Zależna w nowej odsłonie!

Zależna w podróży

Zależna w nowej odsłonie!

Co warto zobaczyć w Bolonii w jeden dzień?

Podróżniczo

Co warto zobaczyć w Bolonii w jeden dzień?

W Bolonii spędziłam tylko jeden dzień, podczas styczniowego wyjazdu. Był to punkt przesiadkowy pomiędzy Walencją a Warszawą. W dzisiejszym wpisie chciałabym odkryć uroki tego włoskiego miasta i sprawdzić, co warto zobaczyć w Bolonii w jeden dzień. Zaczynamy zwiedzanie! Jeśli poszukujesz informacji o Bolonii, zapraszam do przeczytania praktycznego przewodnika po Bolonii Piazza Maggiore Niewątpliwie to serce Bolonii! Na Piazza Maggiore wnoszą się liczne gotyckie, romańskie i renesansowe budowle. Wśród nich niesamowite wrażenie robi Bazylika San Petronio (Bazylika św. Petroniusza), której budowę rozpoczęto w 1390 roku, a zakończono w 1650 roku. Miała być największym kościołem na świecie, ale uznano ją za jeden z największych kościołów gotyckich we Włoszech. Ciekawostką jest zegar astronomiczny znajdujący się wewnątrz kościoła, w lewej, bocznej nawie. Przez mały otwór w sklepieniu, w samo południe wpada światło, którego promień na posadzce wskazuje dzień i miesiąc. Naprzeciwko bazyliki można zobaczyć Palazzo del Podesta, który powstał w XIII wieku i był siedzibą władzy świeckiej. Będąc na placu warto odwiedzić także Palazzo del Comune, czyli ratusz, w którym mieści się muzeum archeologiczne, biblioteka i strefa kultury. Wygodne siedzenia, kawiarnia i bezprzewodowy internet – nikt nie ma wątpliwości, że miasto jest przyjazne studentom. Przecież to właśnie w Bolonii znajduje się najstarszy uniwersytet na świecie! Założony w 1088 roku , chociaż do 1563 roku nie miał swojej oficjalnej siedziby. Piazza Nettuno To właśnie tu znajduje się jeden z najważniejszych symboli miasta – fontanna Neptuna. Dzieło z brązu wykonane przez Giambologny w 1563 roku przedstawia boga mórz w otoczeniu nimf wodnych. Na placu warto zobaczyć także Palazzo Re Enzo (Pałac Króla Enzo) oraz kościół Santa Maria dei Carcerati (kościół św. Marii Opiekunki Więźniów), w którym skazańcom udzielano ostatnich sakramentów. Piazza Santo Stefano Jednym okiem spoglądając na mapę, drugim podziwiając uroki miasta dotarłam na Piazza Santo Stefano. I wtedy poczułam, że Bolonia to miejsce, do którego muszę jeszcze kiedyś wrócić. Uroczy, kameralny plac, gdzie kamienice są niższe niż w głównej części miasta. Najważniejszym punktem jest Bazylika Santo Stefano, czyli zespół czterech, a dawniej siedmiu romańskich kościołów. Budowę pierwszego z nich – San Sepolcro, rozpoczął w V wieku św. Petroniusz – biskup Bolonii. Pozostałe pochodzą z XI-XII wieku. Połączone ze sobą kościoły stanowią jeden, udostępniony do zwiedzania, obiekt. Na dziedzińcu Piłata, znajduje się misa na wodę, w której, według legendy, umył ręce Piłat po wydaniu wyroku na Jezusa. Due Torri – Dwie Wieże Moim ulubionym miejscem w każdym odwiedzanym mieście jest punkt widokowy. Dlatego po długim spacerze, zależało mi na tym, aby zobaczyć Bolonię z lotu ptaka. Tak dotarłam pod Due Torri, czyli Dwie Wieże. Asinelli i Garisenda to najbardziej reprezentatywne wieże w mieście, które są pozostałością po około 200 wieżach, jakie górowały nad miastem w średniowieczu! Na Torre degli Asinelli, można się wspiąć, pokonując (bagatela) 498 schodów. Jednak trud wspinaczki wynagradza widok, jaki można zobaczyć z góry. Od tej pory nie dziwię, dlaczego Bolonia nazywana jest „czerwonym miastem”. Wejście na wieże jest płatne i kosztuje 3 euro (bilet dla osoby dorosłej). A taki jest widok na Bolonię z wieży: Katedra św. Piotra Cattedrale di San Pietro, czyli Katedra św. Piotra to zlokalizowany w centrum miasta, przy ulicy Via dell’ Independenza kościół rzymskokatolicki, poświęcony Świętemu Piotrowi Apostołowi. Tym miejscu, w 1028 roku znajdowała się katedra, wybudowana w stylu przedromańskim, która została zniszczona w wyniku pożaru w 1141 roku. Kościół odbudowano w 1184 roku. Wnętrze zostało zdominowane przez barok. Często jest omijana przez turystów, a moim zdaniem warto do niej zajrzeć. Via Zamboni Via Zamboni to historyczna i jedna z najbardziej kameralnych ulic w całej Bolonii! Rozciąga się od dwóch wież przez dzielnicę uniwersytecką aż do Porta San Donato (znanej także jako Porta Zamboni, czyli bramy średniowiecznych murów Bolonii. Warto pospacerować tą ulicą, ponieważ to właśnie tu mieszczą się różne wydziały uniwersytetu oraz muzea. Będąc w Bolonii warto spróbować także tamtejszych przysmaków jak włoskie lody czy pizza! A na koniec kilka zdjęć z Bolonii:

Gdzie wyjechać

Dlaczego Singapur jest spoko? Kompaktowe zwiedzanie tygrysa

Dlaczego Singapur jest spoko? Kompaktowe zwiedzanie tygrysaSingapur to niewielki kraj, ale jednocześnie jedno z najsłynniejszych miast Azji. Ten Azjatycki Tygrys nazywany jest wręcz „Azją w miniaturze”, gdyż do oazy dobrobytu gospodarczego, finansjery, handlu i dobrej opieki medycznej od kilkudziesięciu lat ciągnie emigrantów z wielu państw Azji. Dla wszystkich póki co starczyło miejsca, żyje tu prawie 6 mln ludzi. Tyle w ramach […]

Kopenhaga, moje miasto

idziemy dalej

Kopenhaga, moje miasto

Lisbon Street Art Tour

Kami and the rest of the world

Lisbon Street Art Tour

TROPIMY PRZYGODY

Koszyce – miasto pełne kultury

Są lata 70-te. Miasto się rozrasta, samochodów coraz więcej, zaczyna brakować ulic. Władze Koszyc postanawiają przesunąć koryto rzeki, a w miejsce starego wybudować szeroką, dwupasmową drogę. Jak postanawiają, tak robią. Tuż obok dawnego koryta rzeki i nowej drogi stoi kryty... Artykuł Koszyce – miasto pełne kultury pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

Włochy by Obserwatore

Passeggiata Fiorentina

By http://obserwatore.euPierwszy raz odwiedziłam Florencję wieki temu. Z przewodnikiem. Z tej wizyty zapamiętałam tłum i przebieżkę top-turystyczną trasą koło Galerii Uffici pod katedrę. Przewodniczka nie dała nam szansy na polubienie miasta. Dopiero powroty, już na własną rękę, pozwoliły mi na spokojne powłóczenie się po florenckich zakamarkach. Nie było innego wyjścia: miasto, tak jak wielu, ostatecznie  zauroczyło […]Czytaj oryginalny wpis: http://obserwatore.eu.

Flashpacking, albo „czy kiedykolwiek w ogóle byłeś backpackerem?”

Zależna w podróży

Flashpacking, albo „czy kiedykolwiek w ogóle byłeś backpackerem?”

Amsterdam

Wandzia w podróży

Amsterdam