PODRÓŻE DZIEWCZYNY SPŁUKANEJ
Waranasi - najwspanialsze miasto Indii
Waranasi to wbrew wszelkiej logice moje ulubione miasto w Indiach. Czemu wbrew wszelkiej logice? A no dlatego, że nie lubię brudu, nieprzyjemnych zapachów, tłumów ludzi żebrzących, miejsc pełnych turystów. Waranasi zaś reprezentuje to wszystko w wyjątkowo nasilonej formie. Ale reprezentuje też tę część kultury Indii, do której niewielu z nas ma dostęp. I to jest po prostu magiczne. Przed przyjazdem do najświętszego miasta Indii postanowiłam dobrze przygotować się psychicznie. W końcu skoro ciężko przyszło mi zderzenie z « zwykłą » indyjską rzeczywistością, mimo czytania na ten temat wiele, co czeka mnie w mieście słynnym nie tylko z powodu religijnym obrządków, ale ponoć wyjątkowo namolnych żebraków ? Tymczasem…czułam się nagabywana w znacznie mniejszym stopniu, niż gdziekolwiek indziej. Może to kwestia faktu, iż żebrzący w Waranasi zdają się dostawać datki znacznie częściej ? Zarówno od turystów, jak i Indusów. Więc nie są aż tak zdesperowani, by biec za tobą przez pół miasta ? Nie wiem. W każdym razie, ja czułam się w miarę swobodnie. Znaleźliśmy naprawdę super pensjonat : bezpośrednio przy gathach, z dość tanią restauracją na dachu (i pysznym jedzeniem !), z wifi, działającym prysznicem, wygodnym łóżkiem. Najtańszy pokój kosztował 500 rupii (ok.30zł) i właśnie na niego się zdecydowaliśmy. Po czym postanowiliśmy zostać na kilka nocy. Hostel nazywa się Sita Guesthouse i szczerze go polecam. Zwłaszcza po dość nieprzyjemnej sytuacji w innym miejscu. Chłopak pracujący na recepcji powiedział, że pokój kosztuje 500 rupii za noc. Miejsce wyglądało fajnie, więc postanowiliśmy zostać. Wtedy przybiegł drugi chłopak, ponoć też pracujący w tym hotelu, szepnął coś pierwszemu na ucho i oznajmił : 1500 rupii. Natychmiast wybuchnnęłam śmiechem, pytając :-Oh, rozumiem. Nagła zmiana ceny specjalnie dla nas ?-Tak. Bo jesteście turystami. – niby wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że dla turystów ceny są zawyżane, ale jeszcze nikt nigdy nie powiedział mi tego tak bezczelnie, prosto w twarz.-Cóż, turyści mówią nie i wychodzą.-Nie wychodzicie, bo macie pieniądze. –oznajmił chłopak stanowczo.W tym momencie rozbawienie zamieniło się w najzwyklejszą wściekłość. -Słucham ?!-Jesteście turystami, więc macie dużo pieniędzy. Nie wychodzicie. Wy płacicie 1500 rupii. –takiego cwaniactwa jak na twarzy tego młodego d*pka nie widziałam od wieków. Stanął w drzwiach, co chyba miało symbolizować, iż zostajemy. Uśmiechnęłam się tylko szeroko, mówiąc :-Wiesz co ? Pi*prz się. Do Widzenia! – i wyszłam, odsuwając go nieco na bok, a za mną wyszedł równie wnerwiony Anthony. Później było mi głupio, że użyłam takich, a nie innych słów. No ale co się stało, to się nie odstanie. Zaraz mi ktoś napisze, że brak mi kultury, zrozumienia dla biedy i cholera wie czego jeszcze, ale ja wyczerpałam już swoje limity tolerancji dla niektórych zachowań. Nie uznaję biedy za wymówkę dla oszustw, bezczelności, cwaniactwa. I przyznaję, że w pewnych sytuacjach w Indiach puszczają mi nerwy i sama staję się tak bezczelna, jak nie sądziłam, że mogę być, biorąc pod uwagę jak długo sama pracowałam w usługach. Później chłopak biegł za nami obniżając cenę wielokrotnie, aż zszedł do pierwotnych 500. Antek chciał się zgodził, ale dla mnie nie wchodziło to w grę. Mimo zmęczenia postanowiłam poszukac miejsca, gdzie mogę zaufać obsłudze. W Sita Guesthouse od razu usłyszeliśmy właściwą cenę, a obsługa była przemiła. Mogliśmy żartować, dopytywać i rozmawiać o wszystkim. To też był jednym z czynników, który zachęcił nas do przedłużenia pobytu. (Niestety, nie zapamiętałam nazwy pierwszego miejsca.) Spędziliśmy przemiły czas, włócząc się między (trochę prześmiardłymi, ale i tak niesamowicie ciekawymi) uliczkami, obserwując życie nad Gangesem, ciesząc się kilkudniową przerwą od ciągłego przemieszczania. Pokręciliśmy się trochę po Smasan Ghat –miejscu, w którym pali się zwłoki. Mimo wszystkiego co czytałam o tym, że turyście są tam niemile widziani, nie spotkaliśmy się z jakąkolwiek niechęcią. Z niechęcią spotykali się za to ci, którzy wpadali na « genialny » pomysł robienia zdjęć. Niezmiernie mnie zastanawia, jakim trzeba być półgłówkiem, żeby wyciągać w pewnych sytuacjach aparat. Gdyby na pogrzebie kogoś dla mnie bliskiego, znalazłaby się tego typu osoba, chyba straciłaby zęby (a że nie mam w zwyczaju bić kogokolwiek, to jest to groźba wyjątkowa ;)). Pozostając w temacie zdjęć : dobrze zaopatrzyć się w drobne banknoty. Zarówno dla żebrzących, jak i braminów/ascetów/kapłanów. Za zdjęcia właśnie. Uniknięcie zostawienia czegokolwiek jest praktycznie niemożliwe. My zaopatrzyliśmy się w sporo banknotów wartości 10, 20 rupii (60gr, 1,20zł). Tylko raz spotkała nas niemiła sytuacja. Mianowicie zapytałam bramina, czy mogę zrobić mu zdjęcie. Po otrzymaniu odpowiedzi pozytywnej, a przed zrobieniem zdjęcia, wręczyłam mu 20 rupii. Kapłan kasę szybko schował, po czym wyciągnął dłoń i oznajmił z pełną stanowczością :- - 100 rupii !- - Słucham ?- - 100 rupii !- - Ale przecież dopiero co dałam 20 !- - Zdjęcie 100 rupii ! - Ok. Wiesz co, zatrzymaj sobie pieniądze. Już nie chcę zdjęcia. Facet momentalnie zmienił zdanie. Problem w tym, że naprawdę już nie chciałam tego zdjęcia. Trochę przykre jest wrażenie, iż "świeci mężowie" uczynili swoim głównym zajęciem pozowanie do zdjęć za pieniądze od turystów. W pewnych miejscach jest ich całe mnóstwo, wyraźnie nastawionych wyłącznie na tego typu zarobek.Na szczęście sytuacja jak wyżej zdarzyła się tylko raz. W pozostałych przypadkach nie miało znaczenia ile pieniędzy zostawiam. Nikt nawet o nie nie pytał. Za drobną kwotę dostawałam nie tylko zdjęcie, ale też uśmiech oraz błogosławieństwo. I to było naprawde fajne uczucie. Życzliwe, bezinteresowne, ludzkie. Może dlatego tak dobrze wspominam Waranasi. A może dlatego, że po raz pierwszy mogliśmy podpatrzeć prawdziwe obrzędy religijne (no dobra, ja w przeciwieństwie do Antka miałam okazję podziwiać je również w Alleppey, ale to nie do końca to samo). Właśnie przypomniałam sobie moje zdziwienie, gdy chyba po raz pierwszy w Indiach ktoś zareagował na moją odmowę tak grzecznie, jak pewien młody chłopiec szukający klientów na rejs łódką ( i wrzeszczący w moim kierunku na odległość 200 metrów) :- - Łódkę, Madam ?- - Nie, dziękuję ! Może innym razem !- - Nie ma problemu ! Miłego dnia, Madam !Komuś wyda się to głupotą, ale mi pomogło odzyskać wiarę w to, że istnieją jeszcze w Indiach dobrze wychowani nastolatkowie. ;) Spacer wzdłuż ghat, czy to wschodzie słońca, czy to późnym wieczorem, jest naprawdę przeżyciem magicznym. Słuchanie śpiewów, modlitw, rozmów. Podglądanie codziennych czynności takich jak pranie ubrań, kąpanie się, mycie trzody. Podziwianie wszystkich religijnych rytuałów... Kurczę, lubię Waranasi. Po prostu. I gdybym miała w całym swoim życiu odwiedzić tylko jedno miejsce w Indiach, byłoby to właśnie Święte Miasto.